niedziela, 16 października 2016

Ekstraklasa #14 (2016/2017, 12. kolejka, 14-17 października)

Cracovia Kraków - Wisła Płock

Cracovia ostatnio się rozpędziła (tak mocno, że hoho) - po 6 meczach bez zwycięstwa, rozbiła Koronę 6:0, wszystko zdawało się wracać na właściwe tory, żądza rozjechania kolejnych rywali rosła, ale niestety - jeb, przerwa reprezentacyjna. Wiadomo jak  to jest po tak długim odstępie czasu - złapaliśmy formę, ale już zdążyliśmy wypaść z rytmu, gdyby ten mecz rozgrywany był tuż po odprawieniu Korony, to Wisłę pokonalibyśmy 5:0 (ewentualnie 3:0, jeżeli piłkarze w noc poprzedzającą mecz graliby w karty przy piwie), a tak znów wszystko trzeba budować od nowa. Ach my biedni...

Pomimo wszystko odważni rycerze z Krakowa rzucili się do walki z Płocczanami. Na ich nieszczęście inicjatywa należało początkowo do przyjezdnych - już w 14 minucie sprytnie rzut rożny rozegrał Furman, po którego zagraniu strzał z 16. metra Merebaszwiliego został zablokowany. Szybka kontra Cracovii, wyprowadzana z gracją Touré
w meczu z Realem, spaliła się jednak gdzieś tak na 30. metrze od własnej bramki. Wisła nadal wyglądała korzystnie, pewne jak wygrana główka Čovilo było, że za chwilę coś się wydarzy. No i faktycznie - po pół godzinie gry Iliev przedarł się w pole karne, gdzie został skasowany przez Malarczyka. Furman ładuje jednak nad bramką. Wciąż bez goli.

I tak to sobie powolutku leciało, aż w końcu nogi defensora Cracovii Piotra Polczaka w nieodpowiedni sposób skomunikowały się z mózgiem, co zakończyło się podaniem wprost pod nogi Kante. Napastnik Wisły, którego o przesadną skuteczność nigdy nie posądzaliśmy, postanowił nie psuć swojej renomy, bezproblemowo umożliwiając Malarczykowi zabranie piłki. Goli w pierwszej połowie więc nie uświadczyliśmy, ale za to już na wstępie drugiej po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Cetnarskiego, obronionym strzale Krzysztofa Piątka i dobitce Wójcickiego Cracovia mogła poszczycić się prowadzeniem.  

To w sumie nie było takie oczywiste, patrząc całościowo na poczynania ofensywy gospodarzy, które w idealnie ubrał w słowa komentator: "Szczepaniak ruszył z piłką, ale został dogoniony przez Szczepaniaka". Powiedzieć, że Cracovii szło, to jak powiedzieć, że Hutnik rządzi w Krakowie. No ale wiadomo - skoro nie szło Cracovii a wygrała, to lepiej nie mówić jak "szło" Wiśle.

Skończyło się jednobramkowym zwycięstwem, ale pomimo słabiutkiej gry ostatecznie mogło być ciut wyżej, gdyby nie kompletna indolencja strzelecka Krzysztofa Piątka - biegnie sobie chłopak sam na sam, obrońcy odpuszczają, bo są już za daleko, masa miejsca, czasu, bramkarz na 16. metrze, więc... Pora się zatrzymać, dać mu szansę na zasłonięcie bramki, i uderzyć w słupek. A co!

1:0

Pogoń Szczecin - Legia Warszawa

Legia, która we wrześniu nie wygrała ani jednego meczu, mająca w perspektywie - mówiąc oględnie - mecze, z których wcale nie musi wrócić z tarczą (Real, Lech), powinna spokojnie zainkasować trzy punkty w Szczecinie i ze spokojną głową (to byłyby dwa zwycięstwa z rzędu - wcześniej z Lechią) nadstawiać tyłek przed meczem z Królewskimi.  Ten scenariusz wydawał się chyba jednak zbyt oczywisty...

Legia od początku nie wyglądało jak drużyna z Ligi Mistrzów (pytanie - kiedy wyglądała?) i dość szybko została skarcona - w 7 minucie długie zagranie Fojuta, wyganiające na skraj pola karnego Frączczaka, ale temu udaje się złamać z piłką do środka - przy czym zbytnio nie przeszkadza mu Rzeźniczak - i oddać piękny strzał ostatecznie zwieńczony bramką na 1:0! Zaczęło się od mocnego uderzenia, a przez cały mecz w ogóle działo się chyba więcej, niż w pokojach kadrowiczów Nawałki. Legia po straconej bramce mocno się zdenerwowała, niemal natychmiast ruszając do ataku. Trochę bicia głową w mur, ale w końcu 24 minuta - Ofoe prostopadle do Radovićia - remis. I kiedy wydawało się, że wszystko wraca na właściwe tory, pojawił się on cały na biało - Jakub Rzeźniczak. Dużą odpowiedzialność ponosił już przy utracie pierwszego gola, lecz teraz... Matras wyskakuje w niegroźnej sytuacji do główki, razem z nim kapitan Legii i... Jeb go z łokcia! Karny dla Pogoni, dublet Frączczaka, 2:1.

Naprawdę nie chcę się znęcać nad Rzeźniczakiem, ale kurde - od początku sezonu kiedy tylko gra, przynosi drużynie pecha. Pytanie czy takie, nieco na siłę, wystawianie go do składu przyniesie pożądane efekty? Cierpi na tym Legia i - niestety - sam zawodnik. Leszek Milewski na Twitterze napisał, że nawet gdyby Rzeźniczak nie posmarował kromki chleba, to i tak spadłaby masłem do dołu...

Przechodząc już do drugiej połowy - wcale nie działo się mniej! Już w 52 minucie po podaniu Murawskiego Gyurcsó znalazł się w sytuacji jeden na jeden z Malarzem, ale zamiast do bramki, trafił wprost w jego głowę. Później miał jeszcze jedną szansę, by znaleźć się na przeciwko bramkarza Legii, lecz przegrał pojedynek z Czerwińskim.

Jak widać Pogoń, nie tylko uważnie się broniła, ale potrafiła również wyprowadzać ciekawe kontry. Najlepszy przykład? Kucharczyk oddaje sprytny strzał, dobrze broni Kudła, po czym zagrywa długą piłkę - Delev radzi sobie z Czerwińskim jak szatniarka z gówniarzem, gra wzdłuż do Murawskiego, po drodze nie daje rady wybić jej ani Bereszyński, ani Malarz, a Muraś strzela dla Portowców trzecią bramkę.

Tyle goli nie strzelił Legii nawet Sporting. chapeau bas.

Szybko co prawda odpowiedział Raodvić, a później Magiera zdecydował  się postawić wszystko na jedną kartę (m.in. zmiana Hamalainena za Czerwińskiego), lecz nie przyniosło to pożądanych rezultatów.

W czapę od Pogoni, a teraz Real i Lech. Znów mega fachowa analiza, po której wnioskuję - łatwo nie będzie.

Jakże symboliczne wydaje się, że chyba najczęstszą przyśpiewką intonowaną przez warszawskich kibiców jest: "nie poddawaj się, (...) Legio Warszawa".


3:2

Górnik Łęczna - Arka Gdynia

Gdyby ktoś z Was założył sobie, że po każdej serii sześciu celnych podań z rzędu w tym spotkaniu wypije jedno piwo, po meczu mógłby spokojnie prowadzić auto bez obaw o utratę prawo jazdy. Nie ma się co zresztą dziwić, skro mierzyły się ze sobą nieumiejąca grać na wyjeździe Arka i nieumiejący grać w piłkę Górnik... Masakra, totalne dno. Coś tam zaczęło dziać się w doliczonym czasie gry, kiedy dobre okazje stworzyli sobie Łęcznianie, ale do tego doliczonego czasu jednak trzeba było czekać 90 minut...

Szkoda, że nikt jeszcze nie wymyślił sposobu jak można coś odzobaczyć. Ten mecz nadawałby się do tego idealnie - no nie było to spotkanie, które będziemy wspominać przy wigilii w 2027 roku.

0-0

Piast Gliwice - Ruch Chorzów

Po produkcie meczopodobnym w Łęcznej Lublinie, perspektywa oglądania spotkania Piasta z Ruchem nie należała do najprzyjemniejszych, znacznie przyjemniejsza była chociażby perspektywa jednozbiegowa, wielozbiegowa czy żabia (tak, jest taka perspektywa). No i faktycznie - wierzcie lub nie, ale wielkiego meczu nie uświadczyliśmy. Komentatorzy co prawda na początku stwierdzili, że jak obie drużyny będą tak skomunikowane, jak Gliwice z Ruchem (około 13 kilometrów dzieląca oba miasta) to czekało nas będzie zacne widowisko. Niestety zawodnicy byli skomunikowani mniej więcej tak jak Szczecin z Rzeszowem.

Od czego jest jednak Kamil Lech - 41 minuta, strzał Tomasza Mokwy wprost w środek bramki Ruchu, gdzie czeka właśnie goalkeeper przyjezdnych. Udowodnił on jednak, że impossible is nothing i wpuścił lecącą wprost w niego piłkę. Ciekawie zrobiło się w kabinie komentatorskiej:

-Czy trener Fornalik będzie miał duże pretensje do Kamila Lecha?

-Duże nie. Ale chyba zwróci na to uwagę (...) Myślę, że Kamil będzie miał o to do siebie troszeczkę pretensje. 


Chłopak popełnił właśnie 15344546 błąd w tym sezonie, wpuścił piłkę lecąco wprost w niego, a on ma mieć do siebie TROSZECZKĘ pretensji, a i Fornalik CHYBA zwróci mu na to uwagę. Nieźle!

Po godzinie gry Kamil mógł choć na chwilę odetchnąć, bo bramkę wyrównującą po ładnej akcji zdobył Niezgoda, lecz niestety dla nich - w końcówce dobił ich Sedlar.  Co ciekawe Piast wygrał drugi raz z rzędu za  Látal i drugi po golu w końcówce (wcześniej w Gdyni).

2:1

Zagłębie Lubin - Lechia Gdańsk

Ale to było meczycho! Od czasu do czasu gwiazdy układają się tak, że nawet w Ekstraklasie może dojść do spotkania rozgrywanego w naprawdę świetnym tempie. Zagłębie i Lechia postanowiły w ten sobotni wieczór wziąć w nim udział - zaczęło się od mocnego uderzenia, kiedy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego dla Lechii trafił głową Janicki. Chwilę później mogło być 2:0, ale piłka po strzale Wolskiego zatrzymała się na poprzeczce. Zagłębie starało się odgryzać - w 23 minucie po koronkowej akcji obok bramki uderzył Łukasz Piątek - ale pierwsza połowa bezsprzecznie należała do Lechii. Symbol dobrej gry przyjezdnych - defensywny pomocnik Sławczew, który idealnie ogarnął zadana defensywne w drużynie posiadającej tak wielu ofensywnych graczy. Piłkarz meczu i być może brakujące ogniwo Lechii, która przez kilka ostatnich lat nie potrafiła wejść na tak wysoki poziom.

Najlepszy pokaz intensywności? 38 minuta - niewykorzystana setka Piątka, szybka kontra, Peszko sam na sam i defensor Zagłębie Jach wybija piłkę zmierzającą do bramki.  W jednej akcji mogło być zarówno 2:1, jak i 0:3.

Początek drugiej połowy znów z wysokiego "C" - wrzutka Zagłębia, strzał, Savić przed siebie, dobitka Nešpora i 2:1. Po chwili kunsztem wykazał się bramkarz gospodarzy Polaček... Uff, działo się! Lechia grała to samo co w pierwszej odsłonie, Zagłębie z kolei ciut lepiej, ale wciąż brakowało "tego czegoś". Do końca meczu tylko jeden groźny strzał Kubickiego z dystansu, poza tym na pięć minut przed końcem prąd odcięło Tosikowi, co zakończyło się czerwoną kartką.

Porównując ten mecz do dwóch wcześniejszych rozgrywanych w sobotę to jakby przenieść się z CM 01/02 do Football Managera 2016.

1:2

Bruk-Bet Termalika Nieciecza - Jagielonia Białystok

Któż by pomyślał przed sezonem, że będzie to spotkanie o pozycję lidera po 12. serii gier... Mecz zapowiadał się wyśmienicie, tym bardziej biorąc pod uwagę świetną formę obu zespołów, lecz nie będę ukrywał - postanowiłem sobie go odpuścić i obejrzeć derby Łodzi, zakończone remisem ŁKS-u z Widzewem 2:2, po bramce dla gospodarzy w doliczonym czasie gry. Działo się tam sporo, a tutaj... Cóż  - wystarczy powiedzieć, że wygrany miał wskoczyć na fotel lidera, tymczasem na pierwszym miejscu jak stała, tak stoi Lechia. Widowisko to na pewno nie było, jeden strzał celny do przerwy, dwie/trzy klarowne sytuacje i do domu...

0:0

Lech Poznań - Wisła Kraków

Starcie drużyn, w których od paru kolejek ewidentnie coś drgnęło - Wisła w ostatnich 3 meczach zainkasowała 7 punktów, Lech poważnie punktować zaczął już w końcowej fazie pracy Urbana, co teraz kontynuuje Bjelica. W spotkaniu z Wisłą od początku potwierdziło się ofensywne podejście Poznaniaków - na samym początku stuprocentowa sytuacja Formelli, potem strzał z dystansu Jevtićia, który zatrzymał się na słupku. Impet Kolejorza z minuty na minutę wyhamowywał, przez co do głosu zaczęła dochodzić Wisła - najlepszy mecz w sezonie rozgrywał chociażby jedyny reprezentant Polski na boisku Krzysztof Mączyński. Wszystko jednak zmierzało w kierunku "wszystko fajnie, zajebiście, ładna gra, ale goli nie ma". W końcu nadeszła 70 minuta - dobrze piłkę odebrał świetnie grający stoper Lecha Bednarek, zagrał do Jevtićia, ten najpierw stracił, potem odebrał, wbiegł w pole karne, po czym idealnie zmieścił piłkę strzałem po długim słupku. Chwilę później faul Kędziory w polu karnym Lecha, lecz w momencie popełnienia wykroczenia arbiter ewidentnie mrugał, więc nie miał szans dostrzec tej sytuacji. I tak ten czas leciał i leciał, komentatorzy rozpływali się nad grą młodego Jana Bednarka, w doliczonym czasie gry jeden z nich, Tomasz Wieszczycki, pokusił się o podsumowanie świetnej gry młodego defensora, nie zdołał skończyć zdania i... Bednarek popełnił błąd, na którym skorzystał Brożek - remis!

Nie chwal obrońcy przed końcem meczu. Czy coś takiego...

1:1

---

W poniedziałek do rozegrania został jeszcze mecz Korony ze Śląskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz