niedziela, 2 października 2016

Ekstraklasa #13 (2016/2017, 11. kolejka, 30 września - 2 października)

Ruch Chorzów - Zagłębie Lubin

Chorzowianie nie dość, że nie potrafią bronić, to jeszcze ze składu wypada im trzech stoperów (Grodzicki, Kowalczyk, Koj). Po szybkiej przedmeczowej analizie, czy lepiej pierd*lnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady, czy ewentualnie można delikatnie przemeblować skład i próbować nie ośmieszyć się z przyjezdnymi, wygrała ta druga opcja. W szatni doszło od demokratycznego głosowania. Chęć rozegrania spotkania wygrała całymi trzema głosami przewagi.

Szybko o sytuacji Ruchu napomniał komentujący spotkanie Andrzej Strejlau, zauważając, iż trzech defensorów jest "nieczynnych". Jak się szybko okazało - nieczynna jest także pozostała czwórka, która w to piątkowe późne popołudnie rozstępowała się jak Morze Czerwone. Szybkie otwarcie Lubinian - dośrodkowanie Janusa, bezproblemowe wykończenie głową Janoszki, 1:0. Po chwili jednak konsternacja - w tym meczu zaczyna się naprawdę coś dziać! Dobra sytuacja Niezgody z Ruchu, kontra i klarowna okazja Papadopulosa. To nie koniec - po chwili jest już 1:1, trafił Niezgoda!

Przez pierwsze osiem minut działo się tak dużo, że piłkarze postanowili dać już sobie spokój z większymi emocjami, od czasu do czasu klejąc jakąś akcję. Pomijając jednak początek, mecz dostarczył tyle emocji co transmisja z procesu skraplania pary wodnej. Więcej działo się w sumie w kabinie komentatorskiej, gdzie Strejlau (wydający się niezwykle przesympatycznym człowiekiem) prowadził monolog z... Ojcem bramkarza Ruchu Chorzów Kamila Lecha, sugerując mu, co ma poprawić syn i o czym ma z nim pogadać.

Boisko? A no jakieś przebłyski, jak już wspominałem, były - po nieco ponad godzinie gry karnego skrzętnie wykorzystał Krzysztof Janus. Zagłębie wygrywa i stopniowo zbliża się do czołówki.

1:2

Górnik Łęczna - Lech Poznań

Starcie drużyn, które w sześciu swoich ostatnich meczach przegrały zaledwie po razie, pomimo wszystko nie zapowiadało aż tak dobrego widowiska! Tymczasem działo się więcej niż w pokoju Peszki i Iwańskiego we wrześniu 2010 roku. Ofensywną grę zainicjowali gospodarze, który po dwunastu minutach stworzyli sobie pierwszą dobrą sytuację, lecz uderzenie Gérsona
 wybił na rzut rożny Putnocký. Chwilę później dośrodkowanie na krótki słupek, Nielsen nie pokrył Grzelczaka, który sprytnie wpakował piłkę do siatki. Swoją drogą defensor Lecha nie upilnowałby nawet roweru przed sklepem spożywczym...

Od tego momentu inicjatywę przejęli jednak Poznaniacy - po dwudziestu minutach genialnym zagraniem popisał się Jevtić, Makuszewski minął Prusaka, oddał strzał, lecz ten zatrzymał się na słupku. Po chwili dobra wrzutka Kędziory idealnie na głowę Robaka, lecz ten jakimś cudem nawet tej piłki nie dotknął. W końcu jednak z przełomowych akcji meczu - pod koniec pierwszej odsłony Grzelczak wychodzi sam na sam, ale przenosi piłkę ponad bramką. Mogło być 2:0, a tak...

Dupa. Bjelica po godzinie gry reaguje - rozbija parę defensywnych pomocników Tetteh-Trałka, zastępując tego drugiego znacznie bardziej ofensywnym Gajosem, który po pięciu minutach miał jedną znakomitą sytuację, a po dziesięciu wyrównał stan meczu.  Tak jak Górnik do tego momentu nie istniał, tak teraz został zmieciony z powierzchni ziemi. Inna sprawa, że gracze Lecha zbytnio nie byli w stanie strzelić bramkę nawet nieistniejącemu przeciwnikowi. Próbował Tetteh, a potem... Grzelczak. Tak, Lech postanowił sprezentować rywalom okazję na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry, lecz ten znowu nie wykorzystał znakomitej sytuacji.

Niewykorzystane sytuację wiadomo co lubią robić, więc tak - doliczony czas gry, długa piłka Kędziory do Makuszewskiego, ten przerzuca piłkę nad Prusakiem - gol! Potem jeszcze sam na sam Majewski, jednak ostatecznie kończy się jednobramkowym zwycięstwem Lecha. Cenne zwycięstwo w meczu tak naprawdę na remis, czego bardzo brakowało poprzedniemu szkoleniowcowi gości. Zaczyna być widoczna ta ręka Bjelicy odciśnięta na Lechu, a to przecież dopiero początek. W Poznaniu może dziać się w tym sezonie dobrze.

Najlepiej podsumował to spotkanie Kamil Grosicki:


"były fajerwery"

1:2

Arka Gdynia - Piast Gliwice

Jadąc w lipcu, sierpniu i wrześniu na mecz do Gdyni miało się mniej więcej taką szansę na trzy punkty, jak Józef Wojciechowski na zwycięstwo w wyborach na Prezesa PZPN-u. Październik to jednak nowe rozdanie, co idealnie zobrazowało sobotnie spotkanie.

Już samo wyjście na prowadzenie przyjezdnych było czymś dziwnym. Tym bardziej, gdy rywal - delikatnie mówiąc - nie wykonał swojego rzutu wolnego życia, ale piłka jakimś cudem zaskoczyła Jałochę. Badia zmieścił piłkę pomiędzy niesamowicie szczelnym murem Arki, podobno tylko nieco szczelniejszym niż granice w strefie Schengen. Ogólnie rzecz biorąc pierwsza połowa to bicie głową w mur w wykonaniu gospodarzy i konsekwentna obrona gości. Pod koniec pierwszej połowy sytuację stworzył sobie jeszcze Badia, ale wynik nie uległ zmianie.

Na początku drugiej na boisku pojawił się jednak on - Paweł Abott. I tak - najpierw tuż po golu wyrównującym (z karnego trafił Marcus da Silva) koncertowo spartolił pierwszą patelnię, chwilę później jego strzał przeleciał obok słupka, następnie - cóż za zaskoczenie - kolejna niewykorzystana setka i kwintesencja z kabiny komentatorskiej: "Abott nie dotknął dzisiaj kilku ważnych spraw". Inna sprawa, że również tam (w kabinie) przez chwilę odłączyli prąd:

Gleń: -"Nie wiemy, jakie są ambicje Pawła Abbotta"

Jagoda: -"Pytasz w kontekście reprezentacji?" 


No właśnie. Wracając do meczu - po zmianie stron Gdynianie wyglądali już jak typowa domowa Arka z tego sezonu. Ciekawe akcje, dużo sytuacji, lecz żadna niezwieńczona trafieniem. Ostatecznie tak - końcówka meczu i trafienie dla Piasta Heberta. Konsternacja.

Pierwsza porażka Arki na własnym obiekcie i pierwszy triumf Piasta po powrocie Látala.

1:2

Wisła Płock - Wisła Kraków

Wisła z Krakowa wraca na właściwe tory, a dokładniej pomalutku zaczyna płynąć swoim nurtem. Faktem jest, że gra ekipy z Płocka nie powalała, lecz nie sposób odmówić przyjezdnym, że znacznie się do tego przyczynili swoją dobrą grą. Od początku narzucili swój styl, co zaowocowało bardzo szybko - w dwunastej minucie do bramki trafił Zachara. Później, prawdę mówiąc, działo się tyle, co na maturze Jakuba Meresińskiego, aż nadeszła trzydziesta czwarta minuta. Rzut rożny dla Wisły (tej z Krakowa), piłka trafia do Guzmicsa, a ten zdobywa chyba najłatwiejszą bramkę w swojej karierze. Wokół niego, w obrębie 2-3 metrów nie było bowiem ani jednego zawodnika Wisły Płock. Nikomu nie przyszło do głowy, że być może wypadałoby pokryć jednego z najwyższych zawodników rywala. W sumie trudno się dziwić indolencji obrońców, którzy zapewne mają nawet problem z przykryciem się kołdrą.

Miejscowi odpowiedzieli w sumie tylko strzałem głową, gdzie Jović wybił piłkę z linii bramkowej, no i strzałem Kante z dystansu. Do przerwy wynik nie uległ jednak zmianie. Co to to nie.

Gwizdek sędziego, wznawiamy grę. Jak to w Ekstraklasie bywa - kompletna metamorfoza grającej dotąd słabo Wisły Płock. Szybki rzut karny po faulu Mójty i gol Furmana na 1:2. Cały czas ofensywne nastawienie, które ostatecznie zaowocowało wyrównaniem - Kante popisał się świetnym podaniem, a Merebaszwili solidnym wykończeniem. W międzyczasie z boiska schodzi Adam Mójta, będący niesamowitym ekstraklasowym ewenementem - umiejętności posiada duże i dużo, brak mu tylko tej odpowiedzialnej za bronienie, co w przypadku obrońcy jest - sami przyznajcie - dość ważną sprawą. Dalej ciśnie Wisła - dośrodkowanie Furmana, cóż za zaskoczenie, wprost na głowę Recy, lecz ten nie potrafił skierować piłki do siatki.

Sytuacje dla gospodarzy się mnożą i wtedy wchodzi on cały na biało - Patryk Małecki. Do tej pory trzy gole, wszystkie po osiemdziesiątej minucie. Tym razem - jeb, doliczony czas gry, gol dający zwycięstwo. Tak samo zresztą, jak w meczu z Piastem.

Ktoś tu ostatnimi czasy ewidentnie odbija się od dna.

2:3.

Legia Warszawa - Lechia Gdańsk

Nie, to nie była ta Legia... Od samego początku zarzucenie swojego stylu i po prostu zmiecenie Lechii z powierzchni ziemi. 22 minuty i 13 strzałów, zwijający się jak w ukropie Milinković-Savić...

Poważnie, nie wiem co powiedzieć, oprócz takich oczywistości jak to, że Hasi zostawił gotową drużynę, nic nie przychodzi mi do głowy.

Początek - setka Nikolićia, kapitalnie nogami broni Savić, chwilę późnij rzut rożny i w zamieszaniu w polu karnym 134353 groźnych strzałów. Trzy minuty później kolejny raz świetnie Savić. W międzyczasie Krasić radzi sobie na małej przestrzeni z czterema rywalami, co było chyba jedynym pozytywnym aspektem Lechii w pierwszej odsłonie. No dobra, jeszcze szansa Flávio Paixão gdzie, zamiast starać się wyjść sam na sam, postanowił wygonić się prawie do chorągiewki. Do przerwy co prawda bez trafień, lecz tempo gry, ilość sytuacji... Cóż - przypomnijcie sobie jak BVB grało z Legią. Przy zachowaniu nieco proporcji, tak właśnie Legia gniotła w sobotni wieczór Lechię.

Wznowienie gry po przerwie i niemal od razu Milinković Savić przypomina nam, że jednak jest zakręcony jak bąk w tulipanie - broni kapitalnie, by ostatecznie popisać się jakimś niesamowitym klopsem. Tym razem przerosło go złapanie prostej piłki, która tym sposobem trafiła do Guilherme, a ten z bliska wyprowadził na prowadzenie Legię.

No i poszło:

58' drugi gol Guilherme,

62' Świetna szansa Radovićia,

63' Świetna szansa Nikolićia,

67' Poprzeczka Ofoe,

70' Nikolić na 3:0,

78' Setka Hlouška.

Potem jakaś tam setka Marco Paixão czy czerwona kartka dla Radovićia, lecz ostatecznie skończyło się pogromem, patrząc nawet nie tyle na wynik, co ilość stwarzanych sytuacji i po prostu ogólne wrażenie.

Uff, mecz kolejki - oby więcej takich!

3:0


Cracovia Kraków - Korona Kielce

A co tu się odtentegowało? Można było śmiać się z dziurawego muru Arki Gdynia, z którym poradziłby sobie nawet pierwszy lepszy tester psiej karmy sobie Badia, ale naprawdę aż wypada przywołać to, co zostało napisane ostatnio na weszlo (aczkolwiek nienawiązujące do tego konkretnego meczu): "Ostatni raz taki popis szczelności widzieliśmy, gdy zalało nam całe mieszkanie". Niestety nie jest to mój tekst, nad czym ubolewam, więc w ramach odkucia pora pośmiać się z Korony:

Hahahahahahahahahahhahah!!!!!!!!1111111!!!!!!!

Ostatnio Korona pechowo przegrała 1:2 z Jagą, wcześniej dostając mocno po dupie od Górnika (0:4). Tym razem...

Szczepaniak, Piątek, Budziński, Čovilo, znowu Piątek, Wdowiak... Sześć goli wbitych w jednym meczu, a - prawdę mówiąc - powinno być znacznie więcej, co najdobitniej obrazuje fakt, iż najlepszym graczem Korony był niewątpliwie Michal Peškovič... Jej bramkarz.

Masakra. W jednym meczu padło więcej bramek niż w sześciu spotkaniach poprzedniej kolejki!

6:0

Śląsk Wrocław - Bruk-Bet Termalika Nieciecza

Spotkanie równolegle rozgrywane z gwałtem Cracovii na Koronie podobno udowodniło, że Śląsk potrafi strzelać bramki u siebie. Patrzę jednak na strzelców no i niestety - nic z tego. Dla Wrocławian samobójcze trafienie zaliczył defensor Słoników Fryc, po czym Termalika zrobiła swoje, ostatecznie wychodząc na prowadzenie.

Z oczywistych - nazwijmy to nakładowych - powodów nie oglądałem tego meczu, ale gołym okiem widać, że - delikatnie mówiąc - Śląskowi raczej nie grozi grupa mistrzowska, z kolei Termalika pisze historię. Już w następnej kolejce, po przerwie reprezentacyjnej, mecz na szczycie - lider zagra z wiceliderem... Jagielonia - Termalika!

Niedziela, 16 października, 15:30. Bierzcie wolne w pracy, wyślijcie dziewczynę na zakupy, wyprowadźcie psa trochę wcześniej niż zwykle i oglądamy!

1:2

Jagielonia Białystok - Pogoń Szczecin

Jagielonia w tym spotkaniu starał się zrobić wszystko, żeby za bardzo nie odskoczyć Termalice przed wspomnianym już starciem na szczycie w przyszłej kolejce. Głównym założeniem od początku było walenie głową w mur - a to jeden słupek, drugi, a to strzał w doliczonym czasie gry, gdzie po interwencji Kudły Grzyb miał większą patelnię, niż można zobaczyć w restauracji Magdy Gessler. Wszystko to jednak zmierzało do tego, aby... Dobra, jeszcze słówko o Pogoni. Z czego ją zapamiętamy? A no zapewne z incydentu, gdzie dwóch obrońców zderzyło się głowami (Fojut, Rudol), po czym w tym samym momencie musiało na chwilę opuścić boisko. To są zawsze te elementy, które trzeba wyszukiwać, kiedy za bardzo nie ma o czym innym pisać. Jedyny pozytyw, że to jedyne 0:0 w tej kolejce... Faktycznie zajebisty pozytyw.

0:0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz