niedziela, 27 listopada 2016

17 kolejka

Cracovia Kraków - Bruk-Bet Termalika Nieciecza

Dziwnym trafem od dłuższego czasu Cracovia była kreowana na zdecydowanego faworyta tego spotkania - sądzili tak zarówno eksperci, przez cały mecz dziwiąc się, jakim cudem Pasy w pół godziny nie strzeliły ogórkom z Niecieczy osiemnastu bramek, jak i bukmacherzy, mocno lecący z przedmeczowymi przewidywaniami - kurs około 4,4 na wygraną gości zadziałał między innymi na moją wyobraźnię. Zdecydowałem się na nich postawić i - cóż za niespodzianka - nie zawiodłem się. Rozumiem oczywiście, że Cracovia mocna u siebie, bla bla bla, ale trzymajmy się faktów - na podium przed tą kolejką znajdowały się Słoniki, Pasy z kolei okupowały miejsce w strefie spadkowej. Ktoś tu odleciał, a ja skrzętnie sobie z tego skorzystałem, choć prawdopodobieństwo, że kupon wejdzie jest mniej więcej takie , jak to, że chleb spadnie posmarowanym do góry...

Brak przyciągania ziemskiego dało się odczuć także w kabinie komentatorskiej, gdzie odleciał również Tomasz Hajto, ni z tego ni z owego przypominając zacięte boje Cracovii ze Shkëndiją Tetowo: "Była szansa tam więcej zrobić"... Skoro tak, no to śpieszę z przypomnieniem:



Cóż - ciężko by po odświeżeniu sobie tych spotkań kibice Cracovii szybko poszli dzisiaj spać. Koszmary wracają, a Pan Tomek rykoszetem stłamsił także samych piłkarzy. Umyślnie czy nie - komentator też człowiek, może również postawił jakiś kuponik.


Trzeba oddać jednak gospodarzom, że początek mieli niezły, niestety dla nich  - jak to się mówi - pierwsza bramka ustawiła mecz. Bramka w 10 minucie dodajmy... Świetna piłka Jovanovićia do  Mišáka, skrzydłowy Termaliki wybiega sam na sam z Sandomierskim, po czym spokojnie podcina nad nim piłkę - 1:0! Od tego momentu Cracovia istniała w tym spotkaniu mniej więcej tak samo, jak Atlantyda. Zaledwie kwadrans należało czekać na kolejne trafienie - Guilherme osadzony jak samotny bojownik w akwarium bez problemu dośrodkowuje w pole karne, a akcję wykańcza strzałem z najbliższej odległości Osyra. Knockout.

Niedługo później najlepsza akcja Cracovii... Siadajcie głęboko w fotelach... Uwaga... Wójcicki nie trafia z 25-metra....

Niech słowa Hajty staną się podsumowaniem poczynań gospodarzy: "To mecz, w którym Cracovia może strzelić coś tylko po dośrodkowaniu z bocznego sektora boiska".

Szczęście Termaliki, że nie są w stanie nic strzelić po dośrodkowaniu ze środka boiska.

Co tam w drugiej odsłonie? A nic takiego - niby Cracovia zdobyła bramkę za sprawą Szczepaniaka, ale po chwili wróciło status quo - Mišák na 3:1. Tak to leciało - Termalika wygrała absolutnie zasłużenie, praktycznie zapewniając sobie miejsce w "ósemce". Sztuką będzie to zniweczyć.

Aha, zapomniałbym - obrazkowe podsumowanie pobytu Termaliki w Krakowie:



1:3

Zagłębie Lubin - Lech Poznań

Bez owijania w bawełnę - tak dobrej pierwszej połowy w wykonaniu jednego zespołu w tym sezonie w Ekstraklasie jeszcze nie grali. Różnica między gospodarzami (którzy ostatni raz wygrali u siebie... 31 lipca), a przyjezdnymi była mniej więcej taka, jak z Barcelony do Radomia. Już przed meczem w wywiadzie dla Canal+ jeden z działaczy Zagłębia zauważył, że "w naszej lidze nie ma łatwych meczów". Coś podobnego. Ostatni raz tak zaskoczony byłem, gdy dowiedziałem się, że weekend kończy się w niedzielę. Choć w sumie faktycznie - dla Zagłębie nie ma już łatwych spotkań. Przeanalizujmy może ich akcje z pierwszej połowy spotkania:

Dobra, już. Przejdźmy teraz do Kolejorza:

- Lech od początku złapał za gardło Zagłębie - w 5 minucie groźnie zza pola karnego po rozegraniu rzutu karnego uderzał jeden z piłkarzy, przed siebie wybija Forenc. Po chwili piłkę przejmuje Jevtić, oddaje kolejny strzał, znów przed siebie Forenc, defensorzy Zagłębia omawiają plany na święta, a Arajuuri pakuje z bliska piłkę do siatki. 1:0.

- Fenomenalnie dysponowany Jevtić dośrodkowuje , Kędziora nie trafia piłkę, ale ta pomimo wszystko wpada do siatki. 2:0.

- Gajos zagrywa świetną piłkę do Jevtićia, ten przedłuża kolejną składną akcję Lecha dośrodkowaniem wprost na głowę Kownackiego, który miał takie same problemy z umieszczeniem piłki do siatki, jak Portugalczyk z dogadaniem się w Brazylii. 3:0.

- Wrzutka mechanicznego w tym meczu Kędziory, o krok od gola po strzale głową Makuszewski,

- Szansa sam na sam Kownackiego - choć trzeba przyznać, że kąt był ostry - broni Forenc.

Akcje Zagłębia vs Akcje Lecha - widać różnicę? Naprawdę, takiej dominacji w Ekstraklasie nie było dawno, a Kolejorz gra przecież na wyjeździe z - teoretycznie - nie byle kim w tej lidze. W drugiej połowie przyjezdni znacznie przyhamowali , co wiązało się z kilkoma szansami Zagłębia, choć trzeba przyznać, że pomimo gorszej dyspozycji, aniżeli w pierwszej połowie, Lech i tak miał szanse na kolejne bramki. Czy to Gajos po mocnym strzale z dystansu, czy Robak, zaraz po wejściu z ławki. Ogólnie druga odsłona mniej efektowna, choć nadal pod dyktando Lecha, któremu w końcówce zdarzyło się jednak rozprężyć. Solidnie grający stoper Bednarek daje się ograć Buksie, powala go w polu karnym, jedenastka. Do piłki podchodzi Janus- Putnocký lepszy. Także ten: 2:0 z Wisłą Płock, 5:0 z Ruchem, 3:0 ze Śląskiem, 3:0 z Zagłębiem... Takie tam ostatnie pojedynki Lecha, czyli zespołu, który już chyba na serio włącza się do walki o mistrzostwo Polski.

Oglądanie Lecha w pierwszej połowie było przyjemnością, w drugiej już tylko (albo i aż) formalnością. W przypadku Zagłębia przemilczmy, nie było co oglądać, jednak gdy ktoś zapyta, czy to Kolejorz był taki mocny, czy Miedziowi słabi, wybiorę zdecydowanie tę pierwszą opcję. Świetnie dysponowana defensywa - bramkarz wyjmuje karnego, stoper strzela gola, prawy defensor Kędziora biega jak opętany od pola karnego do pola karnego, ogólnie cały blok nie daje dojść nie tyle do głosu, co nawet do samego pisku, Zagłębiu, nie biorąc przy okazji przykładu z rywali i nie rozstępując się jak Morze Czerwone. Bardzo dobry mecz rozgrywają Trałka z Gajosem, skrzydłowi, Kownacki, jednak man of the match należy się bezsprzecznie Jevtićiowi. Nie tylko za gola czy asystę - zagrał bowiem fenomenalne zawody przez całe 90 minut. Czy czekał na niego jeden rywal, czy pięciu - mijał każdego, jak pachołka, miał dziś w sobie "to coś"...




0:3

Korona Kielce - Pogoń Szczecin

"Omów efekt nowej miotły na przykładzie Macieja Bartoszka". Jak dla mnie pewniak na najbliższej rozprawce maturalnej. Przejmuje zespół w totalnej rozsypce, na ostatnim miejscu w tabeli, w trzy i pół dnia uczy ich grać w piłkę, a ich gra odmienia się o 180 stopni... 3:1 w Niecieczy (choć wtedy nie był jeszcze oficjalnie trenerem), 2:1 z Zagłębiem, no i teraz spotkanie z rozpędzoną Pogonią, która nie przegrała od siedmiu meczów, ostatnio rozbijając Wisłę Kraków 6:2, m.in. po czterech trafieniach Gyurcsó. Jaki więc założyć sobie plan - dziesięciu zawodników z tyłu, czy od razu cała jedenastka? Nic bardziej mylnego, raz się żyje - wysoki pressing od początku. Pressing, z którym - dodajmy - kompletnie nie potrafiła poradzić sobie Pogoń, zaskoczona bardziej od polskich drogowców podczas przedwczesnej zimy. Na samym początku co prawda groźnie z dystansu uderzył Gyurcsó, ale później głos należał tylko do Kielczan - 5 minuta; rzut wolny Korony, wszystko przeczytał Akahoshi, lecz przy próbie wybicia, nie trafił w piłkę, ta z kolei dostała się pod nogi Markovićia, a ten bez zastanowienia posłał mocne uderzenie z 17-18 metra... Piłka przy biernej postawie goalkeepera wpada do siatki - 1:0! Groźnych ataków gospodarzy nie było końca - Abalo ze spokojem radzi sobie z bezradnymi rywalami, wybiega sam na sam z Kudłą, lecz ten tym razem broni. Z tej samej akcji idzie kontra i jeden na jeden z Małkowskim jest już Portowiec Akahoshi... Kiks, nad bramką.

Od tego momentu oddech złapała Pogoń, wreszcie udało się wymienić trzy celne podania (podobno ten sukces będzie oblewany w Szczecinie jeszcze przed jakieś pięć i pół godziny), jak i postraszyć rywali strzałem Rudola. Jednak cóż z tego, gdy w doliczonym czasie pierwszej odsłony Aankour uderza sobie zza pola karnego w okienko.

Dodatkowo po zmianie stron obraz gry za bardzo się nie zmienił - niby na samym początku Murawski uderzył bardzo groźnie z dystansu (świetnie Małkowski), lecz co z tego, gdy po chwili - w 53 minucie - kolejne okno, kolejny piękny strzał. Dublet Vanji Markovićia! I tak to leciało, choć pod koniec Korona popisała się niesamowitą niekonsekwencją - na piękne bramki na 2:0 i 3:0 odpowiedziała przeciętnej urody golem Aankoura na 4:0. Wstyd panowie, wstyd.

Honor Portowcom uratował w doliczonym czasie gry po wrzutce Nunesa Matras, ale i tak skończyło się ogromną klęską. 6:2 z Wisłą, 1:4 z Koroną - ależ regularność!



4:1

Ruch Chorzów - Jagielonia Białystok


Ruch - czyli najbardziej przewidywalna ekipa w historii, która jest w stanie w przeciągu czterech kolejek dwa razy wygrać po 4:0, w międzyczasie dostając bęcki 0:5, kontra Jaga - lider po pierwszej rundzie, ostatnio jednak mocno stłamszony przez Legię na własnym terenie. Te wszystkie aspekty w naszej jakże przewidywalnej Ekstraklasie sprawia, że Sofokles wydaje się tutaj jakimś ogórkiem. Mówiąc , że wie, że nic nie wie, i tak wiedział więcej, niż przeciętny widz starający się wskazać zwycięzcę tego spotkania.

Choć w sumie jak ktoś patrzał na pozycję w tabeli, to trafił (z miejsca należy pozdrowić teraz chociażby mecz Korony z Pogonią), gdyż to Jagielonia - w sumie bez większych problemów - wygrała to spotkanie. Wynik meczu otworzył Černych, a tuż przed przerwą Vasiljev skorzystał na tym, że bramkarz Ruchu Hrdlička ustawił mur gorzej, niż Magiera obronę z Borussią, sprytnym uderzeniem z wolnego zdobywając gola do szatni. Mniej więcej w doliczonym czasie gry do Chorzowian doszły sygnały, iż wynik jest niekorzystny i należałoby coś zmienić - właśnie w wtedy, tylko dzięki pochopnej decyzji Macieja Górskiego, Ćwielong miał okazję zdobyć bramkę kontaktową z jedenastu metrów. Niestety późniejsze starania spaliły na panewce - sędzia zakończył bowiem spotkanie.

- No ale staraliśmy się, co nie?

1:2

Wisła Kraków - Arka Gdynia

Wisła, bez wielu kilku piłkarzy podstawowego składu, przegrała ostatnio w Szczecinie 2:6, choć wcześniej prezentowała bardzo solidną formę. Taki kalejdoskop jest obcy Arce - ci nie potrafią przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść od 19 września, nie radząc sobie czy to z ligowymi potentatami, czy pierwszoligową Bytovią Bytów w Pucharze Polski. Nic nie stało po stronie Arkowców - Biała Gwiazda musiała się przełamać, dodatkowo Gdynianie kompletnie nie potrafią grać na wyjazdach (tylko jedno zwycięstwo z Legią, w okresie, gdy wygrałaby na ich stadionie nawet LZS Chrząstawa). Ekstraklasa jednak po raz kolejny zdawała się sprawiać nam figla - oto Arka wyszła na to spotkanie zupełnie odmieniona - wysoki pressing, mnóstwo dobrych akcji i przede wszystkim szybko napoczęta Wisła - już w 5 minucie wrzutka z rzutu wolnego zwieńczona świetnym strzałem głową lewego obrońcy przyjezdnych Warcholaka - 1:0! Kontynuacja świetnej gry, w 18 minucie - jak się okazało, kluczowej dla losów spotkania - w sytuacji sam na sam znalazł się Zjawiński, nie wykorzystał, poszła kontra, zakończona wyrównaniem Wisły. Boguski w niesamowicie szczęśliwych okolicznościach na 1:1... Tak naprawdę tę bramkę należałoby zapisać na konto Zjawińskiego, "strzelił" samobója - powinno być 2:0 dla Arki, jest remis.

I jakże inny obraz gry...

W pierwszej połowie podwyższył Boguski, gola do szatni władował także Brlek, 3:1. Po zmianie stron grała już tylko i wyłącznie Wisła - najpierw Brożek nie wykorzystał sytuacji sam na sam po genialnym zagraniu będącego tego dnia w reprezentacyjnej formie Mączyńskiego. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze - po nieco ponad godzinie gry Mączyński zagrał do Boguskiego, ten przebiegł 40-50 metrów, po czym bez problemu umieścił piłkę w siatce. Jest to - uwaga - DRUGI HAT-TRICK W PRZECIĄGU TRZECH MECZÓW RAFAŁA BOGUSKIEGO (no już, podnieście się z podłogi). Strzelił trzy z Górnikiem, w międzyczasie pobiegał trochę w Szczecinie, no i dziś te trzy gole... Dodatkowo asysta przy kolejnym trafieniu Brożka na 5:1 kilka minut później.

Nie zwalniał Boguski, nie zwalniał Brożek, nie zwalniała Wisła - kolejne mnożenie sytuacji i tylko szczęściu Arka zawdzięcza, że nie przegrał dziś ze świetnie dysponowanymi gospodarzami wyżej.

Na koniec ciekawostka - Pogoń po zwycięstwie 6:2 przegrywa 1:4. Wisła po klęsce 2:6 dziś odprawia Arkę 5:1. Welcome to Ekstraklasa.

5:1

Wisła Płock - Piast Gliwice

Niechaj za opis tego znakomitego spotkania posłuży poniższy filmik. Jeżeli oglądaliście ten mecz, na pewno będziecie mieli o czym pogadać przy wigilijnym stole. W końcu niedługo święta...



Śląsk Wrocław - Legia Warszawa

- 23 sekunda (sekunda!) - pierwszy atak Legii, Ofoe do Radovićia, ten z zimną krwią wykorzystuje sytuację sam na sam. 0:1.

- 5 minuta - wrzutka w pole karne, defensor Śląska Gonçalves stara się wybić piłkę na rzut rożny w taki sposób, że po chwili jest już 0:2.

- 7 minuta - Otwierająca piłka Radovićia do Projovićia, jeden na jeden, lobik, 0:3.

- 44 minuta - Prijović głową po wrzutce z wolnego Ofoe. 0:4.

Co by nie mówić - po pierwszych siedmiu minutach Śląsk mógł poczuć się jak w Lidze Mistrzów. Konkretniej jak Legia w tych elitarnych rozgrywkach - strzelanina, kompletnie inny poziom piłkarski. Na stadionie we Wrocławiu wielkie święto, tak bowiem należy nazwać aż 25 tysięcy kibiców, szansa na przyciągnięcie ich na stadion na dłużej, ale - stawiam dolary przeciw orzechom - frekwencja dość szybko wróci do normy.

Kibice nie są bowiem w stanie zrozumieć, że Śląsk po prostu realizował szlifowane przez cały tydzień założenia taktyczne. Wyglądali dokładnie tak samo, jak na poniższym nagraniu z treningu:



A tak całkiem poważnie jacyś radni powinni złożyć projekt ustawy, aby po wyjeździe Śląska na mecz Ekstraklasy zbudował wokół Wrocławia jakiś mur, tak aby sympatyczna zbieranina Mariusza Rumaka nie mogła wrócić do miasta, co wiązałoby się z koniecznością rozgrywania wszystkich meczów w delegacji. Statystyki są bowiem dość klarowne:

U siebie: 1 wygrana, 4 remisy, 3 razy w dupę.
Na wyjazdach: 4-2-2.

Także ten... 



0:4

---

W poniedziałek dojdzie jeszcze do starcia Lechii Gdańsk z Górnikiem Łęczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz