niedziela, 4 grudnia 2016

18 kolejka

 Bruk-Bet Termalika Nieciecza - Zagłębie Lubin

Rok. 365 dni. Szmat czasu, przez który można zapomnieć o wielu rzeczach. Da się na przykład ponad trzysta razy pominąć wyniesienie śmieci, ale można także zrobić jedną akcję, ale za to konkretną - dajmy na to pominąć gdzieś w wyliczeniach żółta kartkę Bartosza Bereszyńskiego, by po jakimś czasie obudzić się z ręką w nocniku. Ekstraklasa jednak o pewnych rzeczach nie zapomina. W ostatni piątek - właśnie w dniu meczu w Niecieczy - obchodziliśmy bowiem rocznicę tej sytuacji:


Miejsce akcji: Nieciecza. Rywal, który miał przyjemność się ośmieszyć: Śląsk. Dwójkowa akcja Flávio Paixão z Jackiem Kiełbem. Nie dziękujcie za pamięć - tego się po prostu nie zapomina.


Pośmialiśmy się, więc czas wrócić do czasu teraźniejszego. Choć w sumie podczas tego meczu mogliśmy doświadczyć naprawdę surrealistycznych prób zabawy z użyciem słowa: "czas". Andrzejowi Strejlauowi wyszło na przykład takie coś: "Funkcja czasu będzie tą determinującą"... Cokolwiek to miało znaczyć.

Samo spotkanie - w sumie po to się tutaj zebraliśmy, aby właśnie co nieco o tym poczytać - nie przyniosło zbyt wielu emocji. Wynik szybko otworzył dla przyjezdnych Adam Buksa, absolutnie niespodziewany gość w jedenastce Zagłębia. Obok młodego Filipa Jagiełły - który był tego dnia niesamowicie aktywny, szarpał, błyszczał, oddawał dobre strzały, zasługując chyba na miano gracza meczu - być może wywalczył sobie na dłużej zaufanie Piotra Stokowca. Trenera, który tym meczem na pewno uspokoił wszystkich dobrze życzących Miedziowym - czwarta porażka z rzędu nie wyglądałaby najlepiej. Nie przystoi. Wracając do tego gola - Adam wykończył go wcale nie takim pewnym strzałem z piątego metra po podaniu Čotry. Akcja w ogóle doszła to kulminacyjnego momentu głównie ze względu na... Złe przyjęcie piłki Janoszki, które zaskoczyło prezentującą dziś dynamikę tira z trzema naczepami obronę Niecieczy.

Choć czepianie się tylko i wyłącznie defensorów byłoby nie do końca fair. Wszystko obrazuje bowiem statystyka celnych strzałów, gdzie po stronie Słoników widnieje aż jeden. Strach się bać, czas zacząć na wszelki wypadek zbierać w piwnicy prowiant.

A Zagłębie? Prawdę mówiąc kontrolowali przez 90 minut to spotkanie, zdobywając - abstrahując od gry Termaliki - cholernie ważne trzy punkty na bardzo trudnym terenie. Tego nikt im nie zabierze.

0:1

Legia Warszawa - Wisła Płock

T-Mobile Ekstraklasa przez lata nie mogła kojarzyć się z niczym innym niż z dzwonieniem. Wiecie - nie chodzi o godzinne telefoniczne pogaduchy z kolegą o wyższości 4-3-3 Stawowego nad 4-2-3-1 Rumaka, a te poważne rozmowy, niegdyś przeprowadzane chociażby przez Janusza Wójcika czy Ryszarda Forblicha (popularnego “Fryzjera”). Byli oni prekursorami nieistniejącej jeszcze wtedy zabawy Ustaw Ligę. Dla naszego dobra, abyśmy teraz mogli bawić się w te wszystkie wirtualne zakupy, zdobywanie punktów, musieli oni przetestować system na żywym organizmie. Ten drugi na przykład w latach świetności potrafił dziwnym trafem przewidzieć wyniki całych naszych rozgrywek. W dzisiejszych czasach próżno już szukać takich proroków, do użytku wchodzą przeróżne narzędzia analityczne, które w dużej mierze wyręczają ludzi. Wspomniany Forblich prawdopodobnie grał u bukmachera, innej opcji nie widzę - konsultował się z prezesem jednego z klubów, pytał o formę, morale i na tej podstawie wyciągał wnioski. Wyniki trafiał prawie zawsze.

Co innego w dzisiejszych czasach, gdy prym w Ekstraklasie przejęła firma Lotto, co automatycznie zobowiązuje piłkarzy - w ramach realizacji umowy - do sprawiania nam loterii i psucia kuponów mniej więcej raz na kolejkę. No bo spójrzmy na to spotkanie: rozpędzona Legia, kontra znajdująca się w strefie spadkowej Wisła. Faworyt zdecydowany, wydawałoby się, mecz bez większej historii. Ciężko zresztą nie wyjść z takiego założenia, gdy od początku to właśnie Legioniści zyskują inicjatywę - strzały oddają Ofoe i Kucharczyk, lecz radzi sobie z nimi Kiełpin. W końcu po 10 minutach wrzutka Brozia i strzał głową Nikolićia - 1:0. Mniej więcej w 20 minucie pierwszy pozytywny aspekt piątkowej działalności ekipy z Płocka, udało im się bowiem opuścić zasieki i odważnie wyjść w liczbie jednego zawodnika poza własną połowę. Okazało się jednak, że małymi kroczkami do celu, gdyż z minuty na minute gra Płocczan wyglądała płynniej - po upływie 1/3 meczu w stuprocentowej sytuacji znalazł się zresztą Jose Kante, lecz jego strzał obronił Malarz. Niewykorzystane sytuacje - cóż za niespodzianka - lubią się mścić. Przed przerwą jeszcze się nie udało (w dogodnej sytuacji z bliska nie trafił w piłkę Hamalainen), lecz poprawił się po 10 minutach drugiej odsłony - Moulin do Bereszyńskiego, Kucharczyk w międzyczasie inteligentnie przepuszcza piłkę, prawy obrońca Legii wzdłuż pola karnego do Fina i 2:0.

Czyli koniec?

Taa...

Nie minęło kolejne 10 minut, a warszawskim kibicom przypomniał o sobie Dominik Furman. Niepozornie biegnie z piłką na 40 metrze, nagle przyśpiesza, dobiega pod pole karne i oddaje potężny strzał, z którym nie radzi sobie Malarz. Bramka kontaktowa, po której Wiślacy zwietrzyli nadzieję, co zaowocowało m.in. późniejszym strzałem minimalnie obok słupka Sylwestrzaka. Jak się później okazało, był to sygnał ostrzegawczy. Końcowa faza spotkania - 79 minuta - wrzutka z rzutu wolnego, Kante uderza głową, Malarz paruje przed siebie, z dobitką podąża Sylwestrzak... Mamy remis!

Wisła musi być z takiego rezultatu zadowolona, lecz, prawdę mówiąc, powinna to spotkanie wygrać. W doliczonym czasie gry nagle ni stąd ni zowąd Kante przestawia Rzeźniczaka, wychodzi jeden na jeden z goalkeeperem Stołecznych, po czym uderza obok słupka... Miał idealną okazję, aby dograć na pustą bramkę do Furmana.... Nie trafia, a po końcowym gwizdku niemal zostaje uduszony przez wku*wionego na niego Sylwestrzaka...

Ekstraklasa w swojej typowej odsłonie. Za to ją kochamy.

2:2

Piast Gliwice - Korona Kielce


Sobota, godzina 15:30. Trzeba powiedzieć sobie jasno - Hiszpanie za dobrze nie umieją w marketing. Organizowanie El Clasico w czasie meczu Piasta z Koroną (Barca i Real wychodziły na boisko w przerwie polskiego starcia wagi ciężkiej) bezsprzecznie jest swoistym strzałem w stopę. Nie bądźmy zbyt skromni - nasz mecz przewyższył tamten nie tylko poziomem, ale też godziną, o całe 45 minut korzystniejszą dla interesantów z innych kontynentów:

grafika Leszka Milewskiego z weszlo!

Zabrakło co prawda bramek w doliczonym czasie gry, ale i tak Piast rozpierdolił Koronę jak Ter-Stegen kibiców swoją grą nogami. Niby tylko 1:0, niby nie strzelał Gerard Pique, tylko Badía, ale i tak spokojnie, pewnie. Przynajmniej jest rozstrzygnięcie, a nie jakieś remisy, jak na prawdziwe Gran Derbi przystało.

Korona przyjechała do Gliwic opromieniona trzema triumfami z rzędu i - jak to w naszej lidze bywa - w końcu musiał zdarzyć im się mecz "na przełamanie" (w tym przypadku korzystnej passy). Piast od początku osiągnąć przewagę, jak w ukropie zwijał się bramkarz gości Małkowski, raz po raz wyjmując strzały Badíi, Živca czy Jankowskiego, choć akurat przy którejś już próbie tego pierwszego musiał w końcu skapitulować. Tym sposobem Gliwiczanie odnieśli bardzo ważne w ich obecnej sytuacji zwycięstwo. Dodajmy pewne, no może pomijając świetną szansę Kielczan na wyrównanie w końcówce, kiedy to Przybyła obił poprzeczkę.

Fakty są jednak takie, że Piast wreszcie się przełamał i - co nie dziwi w naszej płaskiej, jak Twoja była, tabeli - zbliżył się od grupy mistrzowskiej.

1:0

Śląsk Wrocław - Pogoń Szczecin


Gran Derbi, Gran Derbi, wszędzie to Gran Derbi. Już wyżej udało mi się udowodnić wyższość Piast-Korona nad Barcelona-Real, więc teraz zostaje tylko to podbić. Jak? Otóż w prosty sposób - jak w sobotę zaczęliśmy lecieć z hitami, tak pociąg nie zdawał się wyrażać chęci zatrzymania. Wcześniejszy mecz przewyższył spotkanie w Hiszpanii chociażby faktem, iż był rozgrywany 45 minut wcześniej. Opisywany właśnie z kolei tylko (albo i aż) się z nim zrównał. Oto i we Wrocławiu Clos Gomez Paweł Gil postanowił wziąć przykład z najlepszych i już w pierwszej połowie podyktować dwie niesłuszne jedenastki - najpierw dla Śląska (nie wykorzystał Biliński, a mogło być już 2:0, gdyż wcześniej wynik otworzył Celeban), a następnie dla Pogoni, kiedy to tuż przed przerwą do wyrównania doprowadził Frączczak.

Sędziowie się mylą... Niby zaskoczeń tyle, co przy lekturze zeszytu pierwszoklasisty pierwszego dnia września, jednak powinny istnieć granice. Jak to ostatnio podczas pucharowego starcia Wisła-Lech powiedział Mateusz Borek: "Sędzia to mus widzieć, kurwa mać".

1:1

Wisła Kraków - Lechia Gdańsk

Lechia ma to do siebie, że wizualnie wydaje się znakomitym projektem. Z roku na rok coraz bardziej przemyślanym, gdzie wreszcie wszystko zaczyna funkcjonować tak, jak należy. Od czasu do czasu zdarzają jej się jednak spore wpadki, jak chociażby deklasacja, którą zafundowała im Legia (nawet nie chodzi o sam wynik, co o grę, a właściwie jej brak, w wykonaniu Gdańszczan). Pomimo wszystko kibice uspokajają - luz w luz, i tak jesteśmy solidniejsi niż przed rokiem Piast, mamy potencjał, mamy możliwości, jesteśmy (a właściwie będziemy) ku*wa waszą stolicą waszymi mistrzami.

Problem leży jedynie w... Statystykach - Piast po 18 kolejkach zeszłego sezonu miał na koncie 40 punktów, Lechia 36.

Ale nawet nie o to chodzi - widać wyraźną, kłującą wręcz w oczy, dysproporcje pomiędzy spotkaniami domowymi a wyjazdowymi, absolutnie nieprzystającą pretendentom do tytułu (inna sprawa, że w naszej przewidywalnej jak remis Legii z Wisłą Płock lidze i to może wystarczyć). Bilans 7-1-1 u siebie vs 4-2-2 na wyjeździe mówi bardzo dużo, lecz tak naprawdę najlepiej odzwierciedli to przebieg meczu w Krakowie...

Od początku przycisnęli gospodarze, już w 5 minucie wychodząc na prowadzenie za sprawą Głowackiego. Lechia co prawda próbowała odpowiadać - jak chociażby w sytuacji, gdzie Załuska jakimś cudem wyjął strzał Wolskiego, a po chwili znów zrobiło się groźnie, tym razem po rożnym - jednak ten wieczór należał tylko i wyłącznie do Białej Gwiazdy. 26 minuta - ładna akcja Wisły, na strzał zza pola karnego decyduje się Mączyński, piłkę stara się wybić mu defensor rywali, co skutkuje ostatecznie zagraniem do Boguskiego. Ten bez problemów mija Savićia i pakuje piłkę do siatki. 3 gole z Górnikiem, 3 z Arką, teraz trafienie z Lechią... Chapeau bas.

Mączyński w ogóle zasłużył, by wybrać go graczem meczu. W ostatnich tygodniach powrócił do naprawdę świetnej reprezentacyjnej formy. A Wisła nie zamierzała poprzestawać - chwilę po trafieniu na 2:0 kolejną okazję stworzył sobie Małecki, lecz tym razem obyło się bez bramki. Dalej jakaś tam akcja Popovićia, i groźny strzał Boguskiego... Działo się! A w drugiej połowie? Festiwal nieudolności Lechii, która nie potrafiła nawet skorzystać z mikołajkowego prezentu w postaci rzutu karnego. Zamiast gonić wynik - trzeci gol dla Wisły. W końcówce bezradnego lidera tabeli dobił Mateusz Zachara.

W historii bywały zapewne przyjemniejsze podróże z Krakowa do Gdańska...

A tutaj jeszcze wrzutka do Stevena Vitorii: TUTAJ.

3:0

Jagielonia Białystok - Lech Poznań

Starcie kolejki, gdzie od emocji kipiało nawet za naszą wschodnią granicą. Nie dość, że po prostu dobry mecz, to także wiele kontrowersji (niby to nic dobrego, ale w sumie biorąc pod uwagę, że sędziowie wzorują się na Gran Derbi...), zwroty akcji, no i rzecz jasna wszystko zwieńczone wyrzuceniem na trybuny Michała Probierza. Trybuny za ławką Jagi... Ostatni raz tak utrudniony kontakt ze sztabem Michał Probierz miał na treningu, gdy pozostali trenerzy stali kilka metrów obok niego.

Ale my teraz nie o tym, gdyż na nieco zmrożonej murawie w Białymstoku rozegrał się bardzo dobry mecz - Kolejorz od początku starał się udowodnić, że seria pięciu spotkań zwieńczonych zwycięstwem nie wzięła się znikąd. Szybką akcja, wrzutka Kędziory, która przeszłą całą linię obrony Jagi, wykończenie z dość ostrego konta Jevtićia... Boczna siatka! Lech postraszył, jednak później konkretniejsi byli gospodarze - w 16 minucie Černych zagrał daleką piłkę po ziemi do Świderskiego, Putnocký postanowił wyjść z bramki na grzyby, nie zdążył do piłki, minął go napastnik, po czym było już 1:0. Naprawdę bezsensowne wyjście, ale tak to jest, gdy stara się być mądrzejszym od obrońców, którzy zresztą być może poradziliby sobie w tej sytuacji sami (czytaj: na pewno by sobie poradzili). Nie tyle Słowak mógł zrobić więcej, ile po prostu nie miał prawa wyjść z bramki.

Od tego momentu zaczęły się problemy Lecha, choć akurat samemu goalkeeperowi Kolejorza należy oddać, że od tamtego momentu znacznie drużynie pomógł, jak chociażby w momencie wyjęcia świetnego uderzenia Świderskiego. W końcu nadeszła jednak 45 minuta - Kędziora fauluje Góralskiego, sędzia dyktuje... Rzut wolny dla Lecha. Probierz zaczyna wrzeć (co potem skutkuje wspomnianymi wyżej trybunami), a Lechici zdobywają bramkę - wrzutka, łapie Kelemen, nagle zalicza malutki poślizg, skutkujący ostatecznie wejściem z piłką za linie - 1:1.

Po zmianie stron nadal dobry, wyrównany mecz. Klarowne sytuacje mieli zarówno jedni, jak i drudzy, lecz o to jedno trafienie lepsza okazała się Jaga - w 64 minucie Chomczenowski wygrywa głowę w polu karnym, piłka trafia do Černych, ten niespodziewanie radzi sobie z dwójką obrońców, po czym umieszcza piłkę w siatce. Później rzecz jasna próbował Lech - świetne szanse mieli czy to Majewski, którego poskromił Kelemen, czy Robak, próbujący z najbliższej odległości, lecz zablokowany przez Grzyba - jednak ostatecznie spotkanie należało do Jagi.

Czy zasłużenie? Pewnie tak, jednak w przypadku Lecha wyglądało to tak, jakby poszli na after party wyborów Miss Polonia i zasnęli po jednym piwie: "była szansa tam zrobić więcej".


2:1

---

W innym zakończonym już spotkaniu 18. kolejki Cracovia zremisowała na własnym boisku z Górnikiem Łęczna w depresyjnym meczu, który pogłębił marazm obu ekip. Na jutro do rozegrania pozostało jeszcze starcie Ruchu z Arką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz