niedziela, 18 września 2016

Ekstraklasa #11 (2016/2017, 9. kolejka, 16-19 września)

Jakby to powiedział Zbigniew Lach, Legia się, kur*a, skompromitowała swoim występem w Lidze Mistrzów kompletnie. Teraz wraca na krajowe podwórko niczym humanista na język polski wprost z lekcji matematyki. W czym ten uczeń jest jednak gorszy? Cóż, w przeciwieństwie do Legii nie dostał szóstki...

O tym, jak zagrali Warszawiacy za chwile, teraz lecimy z opisem całej dziewiątej kolejki.

Ruch Chorzów - Bruk-Bet Termalika Nieciecza

Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam! Taki oto przebój muzyczny Tomasz Lach zaintonował jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Nijak ma się to do pierwszej kolejki, gdzie Andrzej Strejlau stwierdził, że Peszko powinien "schować prawda, sentymenty prawda, w tylnej prawda części ciała", ale na pewno można było delikatnie się uśmiechnąć.

Nie do śmiechu było z kolei kibicom obu drużyn, którzy z racji zamkniętego stadionu nie mogli obejrzeć na żywo swoich ulubieńców. Z kabiny komentatorskiej powiało jednak optymizmem: "przynajmniej możemy posłuchać języka piłkarskiego". Co racja to racja - ku*wa zrób dokładnie ten jeb*ny przerzut, można było usłyszeć już po kilku minutach. Poza językiem piłkarskim miło byłoby także obejrzeć jakieś ciekawe widowisko.

No i trzeba przyznać, że jak na inaugurację kolejki - a, delikatnie mówiąc, mecze w piątek o 18 nie zawsze obfitują w emocje - doszło do naprawdę ciekawego spotkania. Od samego początku lepsze wrażenie sprawiała Termalika, która ostatnio przejechała się po Lechii i Legii, a teraz z pełnym spokojem narzuciła swój styl gry. Już po kwadransie świetnie skrzydłem przedarł się ściągnięty ostatnio z Górnika Zabrze Roman Gergel, podał po ziemi w pole karne, lecz tam jeden z jego kolegów po prostu się obciął - nie trafił w piłkę. Niedługo przyszło nam jednak czekać na trafienie - wrzutka z głębi pola Fryca, bramkarz Lech chce wyjść do piłki, lecz w ostatnim momencie rozproszyli go kibice rezygnuje, po czym piłka spada na głowę Gutkovskisa. Termalika prowadzi. Zostańmy jeszcze na chwilę przy tym nieszczęsnym goalkeeperze - potrafi on wybronić wręcz fatalne sytuacje, jak chociażby dwukrotnie podczas meczu ze Słonikami, jednak zbyt często popełnia rażące błędy, kosztujące Niebieskich punkty. A w ich obecnej sytuacji oczka są im bardziej potrzebne niż turyści biurom podróży.

Aktywny cały czas był Gergel, raz po raz nękający defensywę Chorzowian. Ruch, z wyjątkiem strzału w słupek Kowalczyka, nie stworzył sobie tak naprawdę żadnej sytuacji w pierwszej odsłonie. Co do Kowalczyka właśnie - nie dograł on oczywiście połowy do końca - w 42 minucie sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Gutkovskisa, za co obejrzał czerwoną kartkę. Jak pech to pech - 0:1, gra w dziesięciu.

Po zmianie stron Ruch szarżował z takim samym skutkiem jak Polacy na Euro 2012 w starciu z Czechami. Dodatkowo mogli przegrywać wyżej, lecz sytuacji jeden na jeden nie wykorzystał Kędziora.

Ogólnie rzecz biorąc Termalika przez większość spotkania kontrolowała przebieg boiskowych wydarzeń i pewnie odniosła już trzecie zwycięstwo z rzędu.

0:1.

Śląsk Wrocław - Jagielonia Białystok


Piątek, 20:30. Wspominałem już o tym podczas ostatniego podsumowania - o tej porze normalni ludzie raczej nie oglądają meczu Śląska z Jagą, a już na pewno później go nie opisują. Jak wiemy, nie wszyscy stąpający po tym świecie są jednak normalni, więc podsumowanie rzecz jasna przeczytacie. We Wrocławiu doszło do gwałtu na gospodarzach, którzy - gdyby tylko mogli - na pewno chętnie cofnęliby czas gdzieś tak do wtorku i wraz z piłkarzami Legii zajęliby się jakimiś innymi zawodami, które nie byłby dla nich aż tak upokarzające. Nie wiem, może jakaś prostytucja czy coś.

Podsumować to spotkanie może tylko i wyłącznie Sławomir Peszko:

Szanujmy się, tak?

Co takiego się wydarzyło? A no chwalony od początku sezonu za znakomitą grę defensywną Śląsk dał sobie wklepać do siatki cztery gongi. Nie minęło dwadzieścia minut, a dubletem już popisał się Przemysław Frankowski, w drugiej odsłonie trafił cesarz Estonii Vassiljev, a w doliczonym czasie gry solidną defensywę Śląska jeszcze solidniej dobił Romańczuk. Jaga przeważała cały mecz, potwierdzając, że świetny start - nawet pomimo małej zadyszki w późniejszym okresie - to absolutnie nie dzieło przypadku. Śląsk też coś potwierdził - kilka meczów na zero z tyłu to jednak przypadek.

W ramach ciekawostki - wyniki Śląska u siebie w tym sezonie: 0:0, 0:0, 0:0, 1:2, 0:4.

Nie ma też co ukrywać, że tak naprawdę o słabszej postawie Wrocławian decydują detale -  gdyby w porę udało się ściągnąć Columbulio Francesco Minerao Blebleblea z FC Dont-Worry, na pewno gra wyglądałaby inaczej.

Śląskowi należy się więc rozgrzeszenie - to po prostu działacze są fatalni.

(tak, wiem kto tak naprawdę jest fatalny)

0:4.

Górnik Łęczna - Korona Kielce

Kwintesencja Ekstraklasy! W zeszłym sezonie, głównie podczas Euro 2016, pojawiały się głosy, że duża piłka dużą piłką, ale idealnie pomiędzy ćwierćfinały ME na deser weszłoby jakieś Łęczna-Podbeskidzie. Choć piłkarze podczas mistrzostw bardzo często dorównywali poziomem mitycznemu już spotkaniu, to ewidentnie dało się odczuć brak Ekstraklasy w diecie. Przed sezonem, po spadku BIelszczan i szybkiej - jakże fachowej - analizie wielu kibiców zaznaczyło sobie w kalendarzyku 17 września, jako następcę tamtego starcia. Łęczna - Korona przejęła teraz pałeczkę najmniej medialnego spotkania Ekstraklasy. Uprzedzając morze pytań - jasne, że to nie przypadek, iż redakcja Footrolla wybrała sobie akurat ten mecz do obejrzenia na żywo ;-)

Mówiąc całkiem poważnie - dobrze wiemy, że takie słabo, wydawałoby się, zapowiadające się spotkania często mogą nas mocno zaskoczyć. Pomijając oczywiście fakt, że to Ekstraklasa i tu nawet piłkarz wchodzący na rzut rożny może być zaskoczony, że trafiła do niego piłka. No właśnie - tym razem było naprawdę dobrze jak na ekstraklasowe warunki (cokolwiek by to nie znaczyło...).

Od samego początku oczy rzecz jasna zwrócone na Javiego Chicharito Hernandeza, który tydzień temu dwukrotnie wpakował piłkę do siatki w doliczonym czasie gry. Wojciech Jagoda znakomicie podsumował jego grę przez pierwsze dwadzieścia minut: "Zobacz, zarówno Śpiączka, jak i Bonin zdołali już coś zepsuć, a Javi cały czas niewidoczny". Słowa użyte w kabinie komentatorskiej szybko wyciekły od samego zawodnika, który po trzech minutach dał o sobie znać - dostał żółtą kartkę... Ale w tym momencie kończy się już szyderka z Hernandeza. Chwilę później zagrał bowiem kapitalną prostopadłą piłkę do Śpiączki, lecz jego strzał wybronił Gostomski. I wtedy pojawił się on - Bonin, Grzegorz Bonin. Jego kapitalny centrostrzał po mądrym odegraniu Javiego zaskoczył bramkarza. Cóż - od tak doświadczonego piłkarza należy oczekiwać opanowania tego niezbędnego w Ekstraklasie zagrania. Nie ma się więc co podniecać - to powinna być rutyna. Okej, ale co powiedzieć o - już absolutnie zamierzonym - strzale z jeszcze dalszej odległości, także po prawej stronie boiska. Uderzył doprawdy kapitalnie, Gostomski znów bez szans - One man show Grzegorza Bonina!

W międzyczasie Korona raz trafiła w słupek, a raz miała sytuację, gdzie z trudem piłkę obronił Prusak. Z gry wyglądała lepiej, ale przecież doskonale wiemy, że lepsza gra nie oznacza dobrego wyniku. Jak mawia przecież, nieco przerobiony na potrzeby chwili, klasyk - Ekstraklasa się wyrównała, w tej chwili nie ma już mocnych drużyn.

Potwierdziła to także druga połowa, gdzie teoretycznie słaby Górnik rozbił jeszcze bardziej teoretycznie mocną Koronę. Śpiączka i debiutujący Juriša - 4:0. Jeżeli prawdą jest, że jesteś dobry jak Twój ostatni mecz, to fakt trzynastej pozycji Górnika (zaraz po meczu) pokazuje tylko, jak mocna jest Ekstraklasa. Grasz świetnie, a bronisz się przed spadkiem.

Tylko czy to prawda...

4:0.

Wisła Płock - Pogoń Szczecin

Jest w Płocku taki człowiek jak Jose Kante. Tytułuje się napastnikiem, lecz pierwszego gola na boiskach Ekstraklasy zdobył dopiero po 1305 minutach. W jego grze widać mnóstwo absurdu - dało się zaobserwować, że umiejętności posiada, potrafi utrzymać się przy piłce, tylko kurde - jak na napastnika to brakuje mu dość ważnej umiejętności, mianowicie zdobywania goli. Dochodził jednak do sytuacji, a wiemy, ile po Euro kosztował dochodzący do sytuacji Milik. Kante co prawda nie pakuje się jeszcze przed podbojem Serie A, lecz zaufanie, jakim został obdarzony, wreszcie zaczyna procentować. W starciu z Pogonią trafił dwukrotnie, dzięki czemu uratował nieco to spotkanie. W pierwszej połowie gra wyglądała dość żywo, zarówno jeden, jak i drugi zespół stworzył sobie po kilka sytuacji, lecz w ostatecznym rozrachunku po zmianie stron lepiej na tym wszystkim wyszła bardziej doświadczona Wisła. No właśnie - kto tu jest beniaminkiem, a kto stałym bywalcem Ekstraklasy? Patrzymy na skład Wisły - Furman, Krivets, Bozić, wkrótce Vrdoljak. W Płocku rodzi się naprawdę ciekawa ekipa, dowodzona przez trenera Kaczmarka - chyba jedynego człowieka, który potrafiłby aż takim zaufaniem obdarzyć wspomnianego Jose Kante, tak świetnie mu się teraz odpłacającego. Z drugiej strony Pogoń z debiutantem Hengerem w bramce, czy środkowym pomocnikiem Piotrowskim, który w tym sezonie rozegrał około trzydziestu minut na Lechu.

Zahaczając jeszcze na chwilę o Furmana - od początku prezentuje się w naszej Ekstraklasie ciekawie, w pewnych aspektach znacznie ją przerasta. Moim zdaniem powinien wyjechać za granice. Ciekaw jestem jak poradziłby sobie w takiej Toulousie czy Hellasie?

2:0.

Wisła Kraków - Piast Gliwice

Wisła, za pośrednictwem oficjalniej strony internetowej, zwróciła uwagę na problem hejtu i agresji, która dotyka ją od dobrych kilku tygodni:

Kilka sekund poświęconych nad klawiaturą. Odwaga schowana za monitorem komputera lub ekranem telefonu. Deprymująca krytyka, wielokrotnie bazująca wyłącznie na wulgaryzmach, niepoparta merytorycznymi przesłankami i niepoprzedzona chwilą rozwagi.

A Ty? Nie popełniasz żadnych błędów? Czy naprawdę chciałbyś, by to, co teraz piszesz, czytała o Tobie Twoja rodzina?

Pomyśl, zanim napiszesz. Pomyśl, zanim obrazisz. Razem „Wykopmy #HejtNaAut”!


Ach my ślepcy! Jeżeli jeszcze się nie nawróciliście grzecznie informuję - Wisła gra zajebiście, wszystko jest okej, ładnie, fajnie, miło i przyjemnie. Problem jest tylko jeden - hejterzy! To przez nich biedny Meresiński nie podszedł do matury odszedł z klubu, to przez nich klub przegrał siedem meczów z rzędu. Poważnie się więc zastanów, lojalnie ostrzegam, bo inaczej - co jest ostatnio modne - Twoje IP zostanie namierzone.

Fatalny stan finansów i cyrk organizacyjny to też Twoja wina!

Nie no, jeszcze raz wracając do Sławka Peszki, szanujmy się. Jeżeli Wisła chce poprawić swój wizerunek (a co za tym idzie zmniejszyć krytykę) to musi - uwaga, będzie cholernie odkrywczo - zacząć wygrywać mecze i uporządkować nieco burdel organizacyjny. Jak ktoś ma kontakty w Wiśle to niech mu to podeśle - długo nad tym myślałem, lecz zapewniam - to na pewno zahamuje hejt.

Przechodząc już na samo boisko, to trzeba przyznać, że Wisła naprawdę wzięła sobie moje przemyślenia do serca - od początku do końca napór na bramkę Piasta - który stworzył sobie mniej więcej tyle sytuacji, ile zdań na rozprawce maturalnej zamieścił Meresiński - co przyniosło efekt dopiero w doliczonym czasie gry. Małecki strzela, piłka odbija się od Heberta i ląduje w siatce Piasta. Wdowczyk na konferencji przed meczem mówił, że potrzebny jest im jeden dobry mecz - taki został właśnie rozegrany, dodatkowo zakończony happy endem. Piast zapłacił za swoją nieporadność - głównie dominowała u nich popularna taktyka "no think pass", nic poza tym.

1:0.

Lechia Gdańsk - Lech Poznań

-We Włoszech patrzono na mnie jak na szaleńca ze względu na ofensywny futbol grany przez mój poprzedni klub, Spezię – mówił na swojej pierwszej konferencji prasowej Nenad Bjelica. Słowa niemal od razu zamienił w czyny - z Pogonią wreszcie rozbił duet Tetteh-Trałka, zastępując drugiego z nich ofensywnie usposobionym zawodnikiem, co przyniosło zwycięstwo z Pogonią 3:1. Nikt nie zwracał nawet uwagi, że gdyby Zwoliński wykorzystał swoje setki, Lech zostałby zmieciony z boiska niczym Gołota przez Lewisa.. Liczył się ofensywny styl, jaki od początku wszczepił zawodnikom nowy trener.

W starciu w Gdańsku, na naprawdę trudnym terenie, zdecydował się wrócić do wspomnianej wcześniej pary. Co gorsza - za kartki pauzował jeden stoper (Bednarek), a drugi (Arajuuri) wypadł na rozgrzewce. Para Wilusz-Nielsen na Lechię powodowała palpitację serca przy każdym kontakcie z piłką, głównie, jeżeli chodzi o byłego reprezentanta Polski (tak, Wilusz grał swego czasu u Nawałki). Maciej od początku spełniał jednak swoją rolę - udawało mu się nic nie spieprzyć, co odróżniało go od każdego innego występu w barwach Lecha.

No bo, jak wyliczył portal weszlo, wychodzi coś takiego:

Lech z Wiluszem grającym dłużej niż 5 minut: 0 zwycięstw, 1 remis, 8 porażek

Lech z Wiluszem grającym krócej niż 5 minut (lub wcale): 9 zwycięstw, 1 remis, 3 porażki"


Zaczęło się wspaniale dla przyjezdnych - jeszcze w pierwszej połowie piłkę z prawej strony dorzucił Makuszewski, a skuteczny ostatnio jak za dawnych dobrych czasów Marcin Robak pokonał goalkeepera Lechii. Na nieszczęście dla Kolejorza trzy minuty później było już 1:1 - Lech pokrył przy rzucie rożnym jak Dąbrowski Aubameyanga, co zakończyło się trafieniem Marco Paixão.

Ogólnie mecz żywy, bardzo dobry zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie. Co dzieje się jednak pod koniec? No zgadnijcie, kto strzelił bramkę samobójczą...

Maciej Wilusz! Któż by pomyślał...


"Raduje się serce, raduje się dusza, kiedy twój przeciwnik ma w składzie Wilusza" - Andrzej Kałwa.

2:1

Legia Warszawa - Zagłębie Lubin


Jak zauważył Paweł Mogielnicki z 90minut.pl, Hasi miał być trenerem na lata, a został trenerem na lato. Albańska przygoda wesołego szkoleniowca z Polską dobiega właśnie końca - mecz z Zagłębiem będzie prawdopodobnie jego ostatnim w tej jakże historycznej przygodzie z warszawską Legią - wiedzieliście na przykład, że nikt wcześniej w LM nie stracił trzech goli tak szybko, albo że - o czym nie mówi się tak dużo - Borussia wyrównała rekord oddanych strzałów na bramkę w jednym meczu Champions Leaque. Jeżeli dodamy do tego historyczny awans do Ligi Mistrzów, wyjdzie nam prosty rachunek - Hasi to geniusz!

Pomimo wszystko jego odejście jest konieczne - fakt faktem, że jedyną nadzieją na brak blamażu w dwumeczu z Realem jest walnięcie meteorytu, jednak impuls na pewno jest potrzebny.

- Staszek wróć - mówi piłkarz Legii w szatni po meczu z Arką.

Obok stoi Hasi. Nie rozumie po polsku.

Śmiech w ekipie.


Tak pisał na twitterze Tomasz Zieliński, dziennikarz sport.pl. Wiadomo, jak to jest z tymi cytatami, tym bardziej jak są przekazywane przez piłkarzy. Jednak gołym okiem widać, że współpraca piłkarzy z Hasim spierdoliła się już w pierwszych dniach. Początkowy brak zgody na udział drużyny w ślubie Kuby Rzeźniczaka, przedłużenie treningu podczas meczu Polska - Ukraina. To na pewno nie pomaga,... Któż by pomyślał.

Besnik chciał rządzić twardą ręką, ale takie zagrania czy otwarte najeżdżanie na piłkarzy w futbolu już było. Dziwnym trafem zawsze kończyło się tak samo.

Co do meczu...

A dobra, w tej ilości rekordów Hasiego bym zapomniał... Więc za nim przejdziemy do opisu samego spotkania jeszcze małe uzupełnienie: 0:6 z BVB to najwyższa porażka Legii u siebie w historii. Kolejny rekord Hasiego. Facet ledwo się zameldował w Warszawie, a już ma tyle zasług.

Teraz mecz - po oklepie od Termaliki i gwałce przeprowadzonym przez BVB przyszedł czas na kolejną kompromitację Stołecznych. Tak przynajmniej można było sądzić po pierwszej połowie spotkania - bum, gruby Odjidja-Ofoe kompletnie odpuszcza krycie w polu karnym, Jach wbiega spokojnie niczym pasterz na łąkę za swoimi krowami, po czym pakuję piłkę do siatki. Raz. Bum, Pazdan zagrywa ręką w polu karnym, jedenastkę skrzętnie wykorzystuje Janus. Dwa. Zagłębie zagrało profesorską pierwszą połowę, z kolei Legia... Wymieńmy może pozytywy. Już. No dobra - może to, że Zagłębie raczej nie zrobi Legii dziecka BVB, bo Niemcy do przerwy prowadzili jedną bramką więcej.

Po wyjściu na drugą połowę jednak kompletna metamorfoza. Pyk pyk i po chwili już 2:2. Legia zaczęła nawiązywać do pierwszej połowy pierwszej kolejki z Jagielonią, kiedy to ostatni raz zagrała kilka składnych akcji z rzędu. Grali naprawdę dobrze, składnie, widać, że przemowa Hasiego w przerwie przyniosła efekty. No i co, przełamią się? Gdzie tam, dupa! Tak jak Zwoliński w barwach Pogoni tydzień temu wypadł z formy (szybko strzelił gola Lechowi), by po chwili wrócić na właściwe tory (trzy zmarnowane setki - Sławek Peszko nie lubi tego), tak Legia przez chwilę się zapomniała, lecz z odsieczą przybył Pazdan - samobój, 2:3. Jakby to powiedzieć, Michał wnukom o tym spotkaniu chwalił się nie będzie, wcześniej przecież sprokurował jedenastkę.

Dobra, bez jaj, jesteśmy Legią, wrzucamy piąty bieg - Guilherme wbiega w pole karne, faul, jedenastka. Do piłki podchodzi Nikolić, pięć minut do końca...

Broni  Polaček.

(haha)

W końcówce Legia niby atakowała, ale wyglądała, jakby wbiła piąty bieg jadąc jakoś czterdzieści na godzinę.

2:3

---

W ostatnim spotkaniu (poniedziałek, 18:00) dojdzie do meczu przyjaźni - Arka Gdynia podejmuje Cracovie.

Norbert Skórzewski

---

Tekst pojawił się także na stronie footroll.pl

http://footroll.pl/podsumowanie-9-kolejki-ekstraklasy-a-o-czym-mowic/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz