sobota, 23 lipca 2016

Ekstraklasa #1 (2016/2017, 1. kolejka, 15-18 lipca)

Ale heca, to nie Klose tylko Reca... Reca-heca, wiecie - mówimy oczywiście o Arkadiuszu Recy, młodym skrzydłowych Wisły Płock, kreowanym na jedno z objawień rozpoczynającego się właśnie sezonu. Sam jestem zdania, że może wnieść do naszej ligi nową jakość i nie skończyć jak wielu błyskotliwych, szybkich skrzydłowych z Miłoszem Przybeckim na czele. Obok niego w Płocku latem wykreowała się naprawdę przyzwoita drużyna - stała pierwszoligowa ekipa, wzmocniona chociażby solidnymi defensorami Božićiem z Łęcznej i Sylwestrzakiem z Korony, czy przede wszystkim wypożyczonym z Legii, wracającym do Polski, Furmanem. Poza tym ostatnio do klubu dołączył były zawodnik Lecha Krivets, którego pamiętamy chociażby z występów Lecha w Lidze Europy i meczów z City i Juventusem, gdzie nawet wpisał się na listę strzelców.

Zatrzymajmy się jeszcze może przy Recy - latem Cracovia oferowała za niego ok. 300 tysięcy euro, wyobrażając go sobie jako zastępce Bartosza Kapustki. Młody skrzydłowy postanowił zostać, pomimo że otrzymał od Wisły wstępną zgodę na zawarcie umowy. Pierwsze zderzenie z Ekstraklasą pragnął zaliczyć z pewnym miejscem w wyjściowym składzie, co zespół z Krakowa nie był w stanie mu zapewnić. W Płocku jest prawdziwą gwiazdą i jednym z architektów awansu - dwanaście goli i pięć asyst w ostatnim sezonie mówią same za siebie.

Z jednej strony więc beniaminek, wracający do elity po dziewięciu latach wegetacji na niższych szczeblach, z drugiej Lechia "faworyt do mistrzostwa trzy lata pod rząd" Gdańsk, która jednak wraz z zimowym przyjściem trenera Nowaka zaczyna wyglądać normalnie (nie, wcześniej nie wyglądała). Przede wszystkim widać, że transfery dokonywane są z głową. Na testy ciężarówkami nie przyjeżdżają już hurtowo graczy z Mali czy Somalii. Teraz widzimy same przemyślane ruchy, których w Gdańsku już nawet najstarsi górale nie pamiętają, co - delikatnie mówiąc - nie było ostatnio na porządku dziennym.

Tym razem z zawodników od razu do pierwszego składu przybył tak naprawdę tylko Rafał Wolski, czyli - nie oszukujmy się - jak na nasze warunki kandydat na jedną z gwiazd ligi. Po zimowym powrocie do Polski w barwach Wisły Kraków, głównie na początku, nie za bardzo odróżniał czy biega na treningu pomiędzy pachołkami, czy na meczach pomiędzy żywymi zawodnikami - wyróżniał się i na treningach, i na boisku. Jakkolwiek pod koniec by nie przygasł i tak jest bardzo dużym wzmocnieniem Lechii.


Sezon zainaugurował więc głodny Ekstraklasy beniaminek i walczący jak zawsze o mistrzostwo na prezentacji przedsezonowej faworyt.


Początek spotkania wyglądał jak czwartkowy mecz Zagłębia Lubin w Belgradzie - Lechia grała w piłkę, osiągając wyraźną przewagę, Wisła przyglądała się i wybijała. Szybko przyniosło to efekt - po piętnastu minutach dobre podanie Sławka Peszki wykorzystał Marco Paixão. Stadion Wisły, na który przybyło naprawdę dużo kibiców - dokładnie 8321, przez chwilę jakby przygasł. Co innego jednak Wisła - ona jeszcze przed stratą gola zaczynała wykazywać zwyżkę formy i tak naprawdę od momentu straty gola zaczęła grać zupełnie bez żadnych kompleksów - szybko wyrównał rówieśnik Milika Szymiński, a mniej więcej na kwadrans przed końcem ręką w polu karnym zagrał Wawrzyniak. Jedenastkę na bramkę pewnie zamienił Dominik Furman.

Dominik Furman, który własnie wrócił z europejskich wojaży. W Weronie wiosną rozegrał całe 25 minut. Po powrocie do Polski od razu przypomniał sobie dawne czasy, gdy brylował w Legii. Naprawdę! Stałe fragmenty gry będą jego znakiem firmowym w tym sezonie - po jednym z dośrodkowań gola zdobył Szymiński. Oprócz tego nie brakowało inteligentnych zagrań, dokładnych przerzutów. Co by nie mówić zjadł na śniadanie całą linię pomocy Lechii. Wszystkich tych Chrapków, Krasićiów czy Wolskich. Zawodnikiem meczu został bez żadnych wątpliwości.


Wisła znała swoje miejsce w szeregu i nie kwapiła się do nie wiadomo jak długiej wymiany podań. Grała ostrożnie, ale przy tym mądrze. Lechia nie była w stanie przebić tego muru, ale bardzo dobra gra defensywna gospodarzy nie może ich tłumaczyć. Od kandydata na mistrza kraju oczekujemy ciut więcej...

Wisła znakomicie przywitała się ze swoimi kibicami - 2-1.
---

Śląsk Wrocław to taki klub, który z roku na rok pod względem organizacyjnym stacza się coraz bardziej. Otwieram skarb kibica Przeglądu Sportowego a tam w kadrze dwudziestu zawodników (tak, Wiecha czy Idzika też liczę). Na prezentacji prezes hucznie zapowiadał walkę o ligowy tytuł (Sienkiewicza 116/4, Wrocław, Dolnośląskie Centrum Psychoterapii), jednak patrząc na potencjał kadrowy Wrocławian, a właściwie jej brak... Cóż - w ataku straszyć będą Biliński (!) i Idzik (!!). No normalnie defensorzy Kolejorza już zaczynają symulować kontuzje. Skrzydła zbawią spadkowicz z Górnikiem Madej i wypierdolony bez żalu z Jagielonii Alvarinho. W środku Marioka, który fakt - wiosną pokazał się bardzo dobrze, lecz ogólnie z jakością w tej drużynie na bakier. Jedyną nadzieją wydaje się chyba trener Rumak, który, po tym co - pomimo spadku - pokazał w Zawiszy, na pewno jest w stanie coś z nich wykrzesać. Pytanie tylko co...

Z drugiej strony podbudowany rozbiciem w Superpucharze warszawskiej Legii Kolejorz. Kiedy faktem stało się, że w obecnym sezonie nie zobaczymy Lecha w Europie, w klubie zapowiedziano przebudowę. Ostatecznie zapowiedzi zapowiedziami, ale tak naprawdę średnio to wszystko wyszło - w Poznaniu zameldowali się bramkarz Putnocky, stoper Lasse Nielsen, jak i pomocnicy Majewski, Makuszewski i wracający z owocnego wypożyczenia do Arki Formella. W wyjściowym składzie ze Śląskiem wystąpił cały Dariusz Formella, choć z drugiej strony dodać trzeba, że  Putnocky i Makuszewski byli kontuzjowani.

Straty okazały się znaczne - na ten moment w klubie nie ma już m.in. Kotorowskiego, Kamińskiego, Volkova i Lovrencicsa, ale tak naprawdę tylko Kamiński grał w pierwszym składzie. Wszystko wydaje się ładnie pięknie, ale prawdopodobnie nie minę się z prawdą, gdy napiszę, że w klubie za chwilę nie będzie Kadara, Cesseya i Linettego. Paulus Arajuuri już podpisał kontrakt z Brondby, lecz ten wejdzie w życie dopiero od stycznia. Ze Śląskiem zagrał w wyjściowym składzie. Lech Poznań, pomimo że sezon rusza, nie ma więc jeszcze skompletowanego składu - w przypadku takich braków (które wydają się więcej niż prawdopodobne) na gwałt potrzebnych będzie nawet dwóch defensorów. Oprócz tych potrzeb cały czas marzeniem fanów Lecha jest ściągnięcie Kamila Vacka, jak i Ioana Hory. Sytuacje są rozwojowe, ale niepokojąca jest pomimo wszystko sytuacja z kadrą, biorąc pod uwagę początek ligi.

We Wrocławiu 1100 "jebanych pał" z Poznania. Że im się chciało...


Śląsk nie zaskoczył z zestawieniem. Kamil Biliński okazał się tak dobrym atakującym, że aż nie zagrał w ogóle. Ten drugi, Idzik, wszedł na końcówkę, ale więcej od niego pokazał chyba nawet ten 10-godzinny film:


W Lechu znaczne problemy kadrowe, bo nie mógł wystąpić chociażby duet skrzydłowych Pawłowski-Makuszewski. Dużo niespodziewanych roszad, m.in. gra z dwójką napastników Nielsen-Robak. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że Kolejorz od początku miał jakiś tam plan na ten mecz - już w drugiej minucie piłkę do siatki powinien wpakować Robak, później szansę miał Nielsen, lecz tak naprawdę na najlepszą okazję musiał czekać mniej więcej do trzydziestej minuty, kiedy to wyszedł sam na sam z Pawełkiem - uderzył po ziemi, piłka odbiła się od słupka...Pierwsza połowa to raczej znaczna przewaga Lecha, bez większych zagrożeń ze strony Śląska. No dobra, zacną szanse miał Madej, lecz świetnie zachował się Buric. Na tym się skończyło.

Skończyła się pierwsza połowa, piłkarze zeszli do szatni i... Już nie wrócili. To znaczy co bardziej uważni obserwatorzy delikatnie to podważą. W sumie fakt - po boisku piłkarze biegali, ale... Jakby to powiedzieć zbytnio swoją grą nie porywali. Śląsk znów wyraźnie się cofnął, a Lech próbował przebić ich linie defensywy wymianą piłek Arajuuri-Wilusz atakiem pozycyjnym, co jakoś specjalnie mu nie wychodziło. Oba zespoły momentami przypominały Cracovię z ich ostatnich podbojów Europy przeciwko FK Shkendiji.


O ile w pierwszej połowie jakoś to wyglądało, korzystnie prezentował się Lech, o tyle druga odsłona, jak mawiał klasyk, do zapomnienia. Cholernie ciężko po takim meczu wybrać piłkarza meczu - ze Śląska z pola nie zasłużył nikt, więc może Pawełek? W Lechu bardzo dobrze dwójka defensywnych pomocników Trałka-Tetteh, solidnie obrona, bardzo fajnie z lewej strony defensywy pokazywał się młody Gumny - nie dawał się ogrywać w obronie, ciekawie włączał się do przodu. Wybrać piłkarza takiego meczu to jednak zbyt karkołomne zadanie, by się go podjąć. Powiedźmy że... Wygrał futbol. A co! Wszyscy przecież wiemy, że 0-0 to w piłce to najlepszy wynik. Idealne zachowanie proporcji pomiędzy defensywą a ofensywą. Zarówno jedna, jak i druga formacja z takim samym dorobkiem.
---

W Łęcznej nie dzieje się ostatnio najlepiej - klub co prawda niedawno rzutem na taśmę utrzymał się w Ekstraklasie (gdyby tego nie zrobił, prawdopodobnie podzieliłby los ŁKS-u czy Polonii), ale tak naprawdę - po chwili euforii - znowu wrócił do tego, co było wcześniej. A wcześniej widzieliśmy problemy finansowe, problemy organizacyjne czy problemy w kontaktach z kibicami (zmiana nazwy na Bogdankę Łęczna). Teraz głównym problemem była zmiana miejsca rozgrywania meczów - Górnik nie chce grać u siebie, niedawno dostał zgodę na grę w Lublinie, co spotkało się z dezaprobatą swoich kibiców. Doping w Łęcznej więc będzie tylko wtedy, kiedy zażyją coś piłkarze. Ogólnie nie polecamy. Latem rzecz jasna szału na rynku nie było - solidni Grzelczak z Jagielonii i Jarecki z Termaliki, a także wypożyczony z Lecha Drewniak.

W Chorzowie mieli jeszcze weselej - wyżebrali od miasta latem 15 milionów złotych (!), dzięki czemu nadal możemy oglądać ich w elicie. Akurat ich przypadek jest odwrotny od Górnika - o ile na Lubelszczyźnie mamy klub seniora, o tyle na pierwszą kolejkę w składzie Ruchu aż roiło się od piłkarzy urodzonych w latach dziewięćdziesiątych - Koj, Konczkowski, Lipski, Mazek, Moneta, Arak. Weszli też Stępiński i Cichocki. Wszystko oczywiście uzupełniają m.in. doświadczony Grodzicki czy weteran Surma. Z ciekawych letnich transferów należy wspomnieć tak naprawdę tylko o Araku, który wyszedł w pierwszym składzie na szpicy - wypożyczony z Legii bardzo ciekawy napastnik.

W pierwszej połowie na stadionie Ruchu oglądaliśmy typowy mecz polskiej Ekstraklasy - niektórym się to podoba (na przykład mi), niektórzy nie mogą na to patrzeć. Pewnie domyślacie się, co się działo. Prawdę mówiąc nic.

Drugą połowę zaczęliśmy podobnie, a gra rozkręciła się tak naprawdę mniej więcej od 60', kiedy do gry przygotowany był Stępiński. Wtedy endorfiny udzieliły się Arakowi, który - po naprawdę pięknej akcji Lipski-Arak-Surma-Konczkowski-Arak - wpakował piłkę do siatki. W tym momencie zmiana Stępińskiego została cofnięta, pojawił się na boisku dopiero w 70'.

Najwięcej działo się jednak w końcówce meczu, zaczęło się od konkretnych komunikatów:

I tym sposobem w 88' jakimś cudem para stoperów Cichocki-Koj dopuściła do uderzenia piłki na bramkę przez Śpiączkę. Ta leciała wprost w bramkarza Skabę, lecz ten i tak ją wpuścił... Wcześniej naprawdę bronił świetnie.

Podobnie dobrze między słupkami spisywał się goalkeeper Łęcznian Prusak, lecz temu też odbiło w doliczonym czasie gry, gdzie ustawił się fatalnie, a Stępiński - który wrócił do treningów dzień przed meczem, wpakował piłkę głową do bramki. 2-1.
---

Po Ruchu i Górniku do gry wkroczyła Wisła i Pogoń. Biała Gwiazda latem straciła głównie Lechię, Śląsk i Wolskiego, co musi odbić się na formie drużyny. Zakupy obrońcy Mójty z Podbeskidzia i wracającego z Chin Zachary należy upatrywać pozytywnie. Trochę gorzej, że na tym się skończyło. Dodatkowym osłabieniem na pierwszą kolejkę są także niewątpliwie absencje Krzysztofa Mączyńskiego i Richárda Guzmicsa , którzy cały czas odpoczywają po Euro.

Pogoń w poprzednim sezonie zajęła zbyt słabe miejsce (!), grała zbyt defensywnie (!!) i ogólnie była strasznie chujowa (!!!), co wiązało się z pozbyciem się Czesława Michniewicza. Oczywiście uważał tak tylko zarząd, który teraz zatrudniając Kazimierza Moskala oczekuje na pewno dobrego miejsca (pytanie jakiego, skoro 6. jest słabe), ofensywnej gry i braku chujowości. Cóż - wszyscy z niecierpliwością czekamy na tą nową Pogoń... Szczecinianie latem pozyskali przede wszystkim dwóch ciekawych zawodników - Wyraźnie przerastającego pierwszą ligę Kamila Drygasa z Zawiszy, jak i Spasa Delewa z jakiegoś Bułgarskiego klubu. Kojarzyć go może wielu z... Football Managera, gdzie dawniej był prawdziwą gwiazdą, jak na nasze krajowe warunki.

Co działo się na boisku? Przede wszystkim już na początku gola zdobył nieśmiertelny Paweł Brożek, jednak po około pół godzinie gry doszło do nieporozumienia obrony Wisły, z czego skrzętnie skorzystał Jarosław Fojut. Do przerwy był remis. W drugiej odsłonie długo musieliśmy czekać na jakąś naprawdę efektowną sytuację - jasne, gra wyglądała całkiem składnie, jednak o wszystkim rozstrzygnął tak naprawdę w końcówce rezerwowy Pietrzak, który popisał się świetnym strzałem z rzutu wolnego, zapewniając tym samym Wiśle zwycięstwo 2-1.

Ofensywnej Pogoni jakby nie było...

Spotkanie na pewno było szczególne dla szkoleniowca gości - Moskal w Wiśle pracował bowiem trzykrotnie i za każdym razem zostawał zwolniony z pracy, często w naprawdę dziwnych okolicznościach. Po tym spotkaniu na razie niechętnie będzie wracał do Krakowa.
---

Wydaje mi się, że na awans do Ligi Mistrzów Legii Warszawa jest w tym roku najmniejsze ciśnienie. Kibice zdają sobie sprawę z sytuacji w klubie - nowy trener, możliwe odejścia Pazdana, Dudy czy Nikolić i zaledwie jedno poważne wzmocnienie w postaci pomocnika Thibaulta Moulina - i jakoś przesadnie nie naciskają. Może to moje złudne wrażenie, ale prawdą jest, że zarząd chyba do końca nie robi wszystkiego w kierunku Champions Leaque. Z drugiej strony trzeba też zrozumieć ich sytuację - piłkarze z Euro dopiero co wrócili z urlopów, nie wiadomo czy odejdą, więc ciężko dokonywać transferów z wyprzedzeniem... Z drugiej strony przez to wszystko Legia teraz pewnie awansuje. Mówiąc całkiem poważnie, czyli realnie, to brak awansu do IV rundy kwalifikacyjnej, przy takim a nie innym losowaniu w II i III rundzie, będzie wstydem. A tam - wszystko może się zdarzyć.

Jagielonia po świetnym sezonie 2014/2015, gdzie niemal do końca bił się o mistrzostwo, w ostatnich rozgrywkach zdecydowanie przyhamowała. Zaczęło się od odpadnięcia w eliminacjach Ligi Europy z Omonią Nikozja, by potem trzymać tę formę w lidze. Ostatecznie tylko grupa spadkowa i, było czy nie było, duże rozczarowanie. Wcześniej z Jagielonii runda w rundę odchodziło wielu zawodników, klub stał się maszynką do zarabiania pieniędzy, jednak latem wszystko się odwróciło. Z klubu wreszcie nie odszedł, z wyjątkiem bramkarza Drągowskiego, żaden kluczowy zawodnik. Do tego dołączyło do zespołu kilku naprawdę solidnych piłkarzy - znany ze Śląska bramkarz Kelemen, który bez problemu powinien zastąpić obecnego goalkeepera Fiorentiny, jak i m.in. stoper Ivan Runje z Hajduka Split czy Maciej Górki, bardzo skuteczny napastnik Chrobrego Głogów (15 trafień w ostatnim sezonie I ligi). Za największy transfer uznawany jest Dmytro Chomczenowski, czterokrotny reprezentant Ukrainy, który jednak w meczu z Legią nie pojawił się na murawie.

Legia przystępowała do meczu w trudnym dla siebie momencie - po 1-4 z Lechem i 1-1 z Bośniakami w LM, do tego z kilkoma zmianami w składzie. W jedenastce znaleźli się bowiem m.in. Bereszyński czy Kopczyński. Jagielonia podbudowana utrzymaniem składu i rządna rewanżu za wiosenne lanie 0-4.

Od początku spotkania całą motywację Jagielonii trzeba było jednak schować do kosza. Legia grała dobrze, ofensywnie, a Jaga praktycznie nie istniała w ofensywie. W 12' gospodarze wykreowali sobie pierwszą stuprocentową sytuację - po podaniu naprawdę dobrze prezentującego się Moulina w sytuacji sam na sam znalazł się Prijović - dużo czasu, fatalne pudło. Na bramkę Legioniści musieli czekać do samej końcówki pierwszej połowy, kiedy po świetnym przepuszczeniu Kucharczyka i kapitalnym dośrodkowaniu Moulina, strzałem głową prowadzenie dał jej Aleksandrow. Kibice długo musieli czekać na potwierdzenie dominacji, lecz gdy stało się to faktem trzeba przyznać, że wyszło efektownie. W pierwszej połowie Legia mierzyła się ze statystami.

Z kolei w drugiej kompletna zamiana ról. Dziwie się, że Legia - jako gospodarz - dała sobie w przerwie zabrać koszulki i wymienić się z Jagielonią. Tak to wyglądało! Na początku jeszcze jako tako, lecz po 56', kiedy Černych wyrównał, bez problemu radząc sobie z Rzeźniczakiem, jakakolwiek gra Legii się skończyła. Jagielonia stwarzała sobie bardzo dobre sytuacje, co więcej - sędzia Marciniak popełnił błąd nie przyznając gościom ewidentnego rzutu karnego! Pod koniec symboliczna sytuacji - bohater pierwszej odsłony, Bułgar Aleksandrow, atakuje od tyłu Góralskiego i od razu wylatuje z boiska. W doliczonym czasie gry Legia pokazuje kunszt przy kryciu podczas rożnych - niekryty zawodnik Jagielonii zgrywa do drugiego, ten strzela niecelnie, ale o mały włos - cóż za niespodzianka - kolejny niekryty piłkarz prawie wpakował piłkę do siatki. Było blisko, lecz ostatecznie skończyło się podziałem punktów. Czy sprawiedliwym? Cóż - Legia wygrała pierwszą połowę, Jaga drugą. 

Moment kluczowy? Ciężko zignorować, że gra Legii popsuła się, gdy w przerwie boisko opuścił  dobrze dysponowany Guilherme.

Liga Mistrzów? Legia z drugiej połowy nie wygrałaby z Foto Higieną Gać. 
---

Zagłębie Lubin sezon rozpoczęło od fatalnej porażki w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Europy ze Slavią Sofia. Na szczęście w rewanżu potwierdziła wyższość nad Bułgarami, a w następnej rundzie - jak na razie - przy dużej dawce szczęścia wyszarpało 0-0 na wyjeździe z Partizanem Belgrad, wciąż zachowując realne szanse na awans. Gra w pucharach to bez wątpienia efekt długofalowej polityki budowania zespołu z jego kluczową postacią - trenerem Piotrem Stokowcem. Wprowadził on w Zagłębiu normalność, co tylko potwierdza letnie okienko transferowe. To już nie tabuny graczy z drugiego (a nawet trzeciego) końca świata, lecz spokojne ruchy transferowe. Na razie tylko zakup zmienników dla solidnej defensywy - Madery i Dziwniela. Na trybunach wciąż kluczowa postać poprzednich rozgrywek - Filip Starzyński, którego przyszłość jeszcze nie jest do końca wyjaśniona.
Z drugiej strony świetnie zarządzana Korona Kielce, od pięćdziesięciu ośmiu lat szukająca inwestora. Świetne zarządzania potwierdza oczywiście wyrzucenie robiącego genialną (tutaj bez ironii) robotę Marcina Brosza, zastępując go asystentem Tomaszem Wilmanem. Złote lato w kieleckim futbolu dopełniło w końcu znalezienie inwestora z Senegalu, który przyciągnie ze sobą piętnaście milionów fanów!

Dobrze widzicie! Otóż prezydent Kielc stwierdził, że dzięki zawiązaniu współpracy z senegalskim inwestorem, klubowi przybędzie właśnie piętnaście milionów fanów z tego kraju (15!!!). Jest tylko jedno ale - w Senegalu mieszka coś koło 13,5 miliona, więc popisy drużyny z Kielc musi oglądać każdy z nich, plus jeszcze znajomi z innych krajów... 
Możecie pomyśleć, że odleciał. Wtedy z błędu wyprowadzi Was Peter Kaluba, przedstawiciel inwestora:

-To, co pan prezydent powiedział początkowo o fanach i o tym, że przybędzie tu 15 milionów widzów, może brzmieć śmiesznie, ale takie nie jest. Spotkałem się z jednym z piłkarzy z Senegalu, który należy do 100 najlepszych piłkarzy w historii futbolu. Porozmawialiśmy o Koronie i powiedział, że jeżeli ja powiem, że Korona ma być wspierana, to 15 milionów ludzi usłyszy o tym. To wywoła zupełnie inne zaangażowanie wśród nich (cksport.pl)
-Wspierajcie Koronę, gra tam Tomasz Zając!
-Się robi!

Oprócz Zająca gra tam także kilku lepszych i gorszych zawodników. Duża ilość, w tym najlepszy strzelec Cabrera, klub jednak opuściło. Dołączyli tylko bramkarze Peškovič i Gostomski, obrońca Kallaste i coraz bardziej wątpliwej jakości pomocnicy Możdżeń i Rybicki.
Ogólnie ten skład to jest tragedia.

A pokazał to odbywający się w niedziele mecz - w 1' dość przypadkowa akcja Zagłębia, przy której jednak - umówmy się - zbytnio nie przeszkadzali defensorzy Korony. Para defensywnych pomocników Możdzeń-Grzelak była ustawiona w poziomie po prawej stronie, akcja - co ciekawe - poszła lewą flanką. Piłka zagrana w pole karne, wbiega Łukasz Piątek i delikatną podcinką zapewnia Zagłębiu prowadzenie. Po kwadransie faul w polu karnym stopera Wierchowcowa i pewnie wykonana jedenastka przez Janusa. W dalszej perspektywie dużo niewykorzystanych sytuacji Zagłębia, ale też dwa kolejne trafienia Macieja Dąbrowskiego i Krzysztofa Piątka. 4-0 po 31 minutach! Później tempo lekko spadło, co dziwić nie może - Zagłębie miało w głowie czwartkowy mecz z Partizanem.

Senegalscy fani Korony w szoku. Kraj w szoku. Wojna domowa wisi w powietrzu.
---

Cracovia dokonała dobrych transferów - Litauszki, Steblecki, Szczepaniak, lecz w między czasie, gdy liga jeszcze nie ruszyła, zdążyła już skompromitować się w europejskich pucharach, przegrywając z pasterzami z chuj-wie-skąd. Ten obraz po prostu musi rzutować na cały sezon i na ewentualną walkę Cracovii o... Puchary. Z drugiej strony mamy kolejnych asów - Piasta, który zdążył już w czwartek przegrać u siebie 0-3 ze Szwedami, czym także wyeliminował się z pucharów. W Gliwicach wyraźnie coś poszło nie tak - nie ma już dwóch najlepszych zawodników Nešpora i Vacka. W piątek z pracy w klubie zrezygnował gliwicki cudotwórca - trener Latal. Wydaje się, że kompletnie nie dogadywał się z władzami, przyznał nawet, że nie chciał zawodników, którzy do klubu przyszli. W sumie nie ma się co dziwić. Piast latem pozyskał Girdvainisa, Sedlara i Masłowskiego, co już dużo mówi. Za Nešpora nie przyszedł na przykład nikt...

Tym sposobem w Krakowie mierzyły sie dwie ekipy, które szybciej skończyły przygodę w pucharach, niż zaczęły. Cracovia, która niedawno nie poradziła sobie z pasterzami, tym razem dała koncert. Prawdziwy koncert upokarzający Piasta - znów widzieliśmy TĘ Cracovię z poprzedniego sezonu. Szybkie ofensywne akcje od samego początku, w końcu gol głową Covilo. Przed przerwą trafienie tą samą częścią ciała Szczepaniaka, po dograniu świetnie dysponowanego Damiana Dąbrowskiego. W drugiej połowie już tylko wyrok - Deleu, Covilo, w międzyczasie fatalny błąd strzelca trzeciego gola i trafienie Szeligi dla Piata, no i na sam koniec gol Budzińskiego. Pogrom - 5-1.

Ciężko po tym meczu nie mieć bardzo, ale to bardzo mieszanych uczuć - wicemistrz przegrywa 1-5 z drużyną, która skompromitowała się w pierwszej rundzie europejskich pucharów, choć fakt - porównując z tamtym meczem - Cracovia była drużyną nie do Poznania.
---

Arka Gdynia po pięciu latach, po tysiąc osiemset siedemdziesięciu siedmiu dniach oczekiwania, wraca na ekstraklasowe boiska. Wraca nie w byle jakim stylu, bo na pierwszoligowych boiskach nie przegrała wiosną ani jednego meczu! Jest to na pewno bardzo silny zespół, którego mocą może okazać się zgranie - z kluczowych zawodników latem odszedł tylko skrzydłowy Formella, który wrócił do Lecha Poznań. Do klubu dołączył bramkarz Steinbors, obrońcy Sołdecki i Marciniak, pomocnik Błąd, jak i napastnicy Zjawiński i Lewicki, król strzelców pierwszej ligi w barwach Zawiszy Bydgoszcz. Kolektyw to zresztą słowo klucz w drużynie, w której aż roi się od wychowanków - Marcjanik (stoper na którego należy zwrócić uwagę), Nalepa (jeden z najlepszych pomocników I ligi) czy Szwoch (w poprzednim sezonie w jedenastce jeszcze Formella). Dużo o przywiązaniu tych zawodników mówi chociażby to, że... Marcjanik i Formella jesienią zeszłego roku wyprali się z kibicami Arki na mecz zaprzyjaźnionego Lecha w Gdańsku. Normalnie pociągami, jak kibice.

Z drugiej strony Bruk-Bet Termalika Nieciecza z nowym trenerem - Czesławem Michniewiczem. Rok temu traktowana jeszcze jako ciekawostka. Tym razem, po utrzymaniu, ciężko już w takich kategoriach stawiać wioskę, w której nie mieszka nawet tysiąc osób, a która u siebie odprawiła między innymi Lecha czy Legię. Genialne zarządzanie przez państwo Witkowskich (od okręgówki) przynosi skutki. Drugi sezon w Ekstraklasie jest podobno dla beniaminka najtrudniejszy, jednak patrząc po transferach i utrzymanym składzie - może być naprawdę ciekawie. Latem klub zasilili solidny bramkarz Trela, wypożyczony z Piasta stoper Osyra, który jesienią grał bardzo często, dalej m.in. Jovanović z Korony, Stefanik z Podbeskidzia czy Słowak Guba z Trenčina, potencjalnego rywala Legii w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.
Przy odrobinie szczęścia, patrząc na potencjał kadrowy, zarówno Arkę, jak i Termalikę stać na pierwszą ósemkę. To jednak odległa przyszłość - na razie po prostu do Niecieczy przyjechał na pierwszy mecz beniaminek z Gdynii...

Jak wyszło? W skrócie powiedzieć można, że Termalika skarciła grającą może nieco lepiej dla oka Arkę. Zaczęło się od spokojnej wymiany podań, aż tu nagle - ni z tego ni z owego - nieudany strzał jednego z piłkarzy Termaliki trafił do ich napastnika Gutkovskisa, który głową pokonał Jałochę. Dużym zmysłem popisał się tutaj atakujący gospodarzy, jednak przyznać trzeba, że asysta była tak przypadkowa, jak spotkanie jakiegoś Polaka w Somalii podczas wakacji. Po golu Arka nie załamywała rąk, starając się konsekwentnie dążyć do celu. Większa ilość podań, zdecydowanie lepsza celność, przewaga w tak zwanej kulturze gry. Czas jednak leciał, a oprócz pojedyńczych ofensywnych zrywów Szwocha czy lewego obrońcy Warcholaka nie udawało się wyciskać za dużo. Był jeszcze dobry strzał zza pola karnego Da Silvy, lecz to wszystko. W drugiej połowie Termalika dalej czekała na kontry, a Arka grała piłką bez żadnego specjalnego pomysłu. W końcu stało się to, co stać się musiało - jakaś tam próba rozegrania Niecieczan, zagranie za plecy obrońców, Gutkovskis do Stefanika, który strzałem na pustą bramkę zapewnia Słonikom zwycięstwo. W doliczonym czasie gry strzelec drugiego gola mógł jeszcze podwyższyć, lecz okazał się nieskuteczny.

Termalika świetnie weszła w sezon, zgoła inaczej niż rok temu, gdy była beniaminkiem i przegrała pierwsze trzy spotkania ligowe, plus mecz pucharowy z Błękitnymi Stargard.  Nie tak początek rozgrywek wyobrażali sobie na pewno w Gdynii, lecz przyznać trzeba, że nie byli słabsi od rywali. Za walory estetyczne punktów jednak w Ekstraklasie nie przyznają. Tego musi się beniaminek nauczyć. Szansa na rehabilitacje przyjdzie bardzo szybko - już w piątek do Gdynii przyjeżdża Wisła.
---

Wyniki:

Piątek, 15 lipca
Wisła Płock – Lechia Gdańsk 2:1
Śląsk Wrocław – Lech Poznań 0:0
Sobota, 16 lipca
Ruch Chorzów – Górnik Łęczna 2:1
Wisła Kraków – Pogoń Szczecin 2:1
Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 1:1
Niedziela, 17 lipca
Zagłębie Lubin – Korona Kielce 4:0
Cracovia Kraków – Piast Gliwice 5:1
Poniedziałek, 18 lipca
Termalica Nieciecza – Arka Gdynia 2:0
---

Tabela:

źródło: 90minut.pl
---

Strzelcy:


źródło: tylkoekstraklasa.pl
---

Frekwencja w pierwszej kolejce wynosiła 65837, co daje średnią 8229 na mecz.

Norbert Skórzewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz