piątek, 19 sierpnia 2016

Karol Linetty - Chłopak z Damasławka

"U mojej babci biegał po podwórku wielki pies. Zawsze się z nim kiwałem. Gdy raz przez przypadek pokopałem go po pysku, on pogryzł mnie po nogach. Trzeba było być szybkim, inaczej miało się poranione nogi"

Damasławek to duża wielkopolska wieś, położona około 80 kilometrów od Poznania. Miejsce, gdzie dorastał i zaczynał piłkarską karierę nasz dzisiejszy bohater - Karol Linetty. Jego pierwszym klubem był miejscowy Sokół, choć trzeba przyznać, że czas spędzony na zajęciach piłkarskich był niewielki w porównaniu z tym, jaki chłopiec poświęcał na grę w piłkę. W większości były to samotne zabawy z futbolówką, ale to właśnie one ukształtowały technikę młodego Karola. Linetty nie podchodził wtedy zbyt poważnie do sprawy, po prostu bawił się futbolem, czyli tym, co tak naprawdę sprawiało mu przyjemność. Nie wszystko w jego życiu było jednak proste, od futbolu, pomimo że zaczął grać w wieku około dziesięciu lat, się nie zaczęło - "Najwięcej pracy było w okresie wakacyjnym. Wyjeżdżało się z samego rana w pole i pomagało przy żniwach do późnego wieczora, czasem nawet do nocy. W południe była tylko krótka przerwa, ciocia albo babcia przywoziła na pole kanapki, czasem obiad". Ciężka praca, wykonywana głównie w okresie wakacyjnym, wiązała się z sytuacją finansową, z jaką musiała zmagać się jego rodzina. Kiedy wiemy, do czego w tym momencie doszedł, możemy z przekonaniem przyznać, że ukształtowało to jego charakter, lecz nie zapominajmy, że wiązało się to także z wieloma przykrymi sytuacjami, które spotkały go na drodze do coraz to większej kariery...

Linetty nie uważa jednak, by praca od najmłodszych lat miała być dla niego problemem. - "Raz jeździło się traktorem, a raz robiło coś innego. Snopków też się w życiu nawiązałem. O tym czasie nie myślę jednak jak o trudnym okresie, to była fajna przygoda - zapewnia Linetty, który na każdym kroku przyznaje, że najwięcej zawdzięcza właśnie rodzinie, która bardzo się dla niego poświęcała. Na początku dwa razy w tygodniu wożenie na treningi do Poznania, później utrzymanie na miejscu - internat, pieniądze na jedzenie.

"Pamiętam momenty, w których się nie przelewało i nie było nam łatwo. Ale dzisiaj mogę im się w jakimś stopniu odwdzięczyć. Bez rodziców nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem"

Praca pracą, ale piłkarskie umiejętności Karola nie mogły ujść uwadze scoutom Lecha, szukającym młodych perełek w okolicy. Szybko, po już po roku gry w Sokole, trafił do Poznania. Dla dwunastolatka przenosiny do dużego miasta po prostu nie mogły być łatwe...

Cichy, skromny chłopiec przez dłuższy czas nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Piłkarsko oczywiście nie zawodził, szybko przekonywał do siebie trenerów poszczególnych drużyn młodzieżowych i niemal w każdej z nich stawał się wyróżniającą postacią, jednak rówieśnicy z bogatych poznańskich rodzin, być może przez zazdrość, nie chcieli go zaakceptować. Młodemu chłopakowi wypominano pochodzenie, śmiano się z jego nazwiska (pochodzenia francuskiego), drwiono też z jego butów. Może chodziło o to, że właśnie był cichy, za skromny jak na tamtejsze realia, a może właśnie o to, że jest aż tak dobry, mimo iż pochodzi ze wsi i nie ma pieniędzy.

– Jego rówieśnicy często pochodzili z zamożnych rodzin i wyśmiewali go tylko dlatego, że jego korki kosztowały nie tysiąc, ale 50 złotych. Nazywali go wieśniakiem, dali mu popalić. Najgorzej było na obozach. Na jednym trzech chłopców zostało nawet wyrzuconych za maltretowanie Karola – wspominała matka Karola, Elżbieta Linetty, w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. Było blisko, aby w końcu wyjechał z Poznania, wcale nie do zagranicznego klubu - był momenty, gdy dzwonił do domu z płaczem i chciał wrócić do domu. Na jego szczęście w końcu zdecydował się pozostać.

Wracając jeszcze na moment do tych "butów za 50 złotych" - Gdy pękły mu ukochane buty podczas turnieju "Coca-Cola Cup" to... zakleił dziurę taśmą - "To były moje ulubione buty, więc nawet nie pomyślałem, że mógłbym je wyrzucić do śmieci. Pojawiło się pęknięcie z boku prawego buta, więc wziąłem taśmę i zakleiłem. No i co, stało się coś złego? Wybiegłem na boisko i normalnie w nich grałem!".


Początki w Poznaniu nie były więc łatwe - Karol nie miał wtedy zbyt wielu kolegów, a co za tym idzie trudniej było o aklimatyzację. Na jego szczęście potrafił przemówić na boisku, czym przekonywał trenerów, zdobywając przy tym szacunek kolegów. Szybko wpadł w oko selekcjonerom młodzieżowych reprezentacji Polski, zaczęli obserwować go scouci klubów zagranicznych. Rozpoczął się prawdziwy rollercoaster. W tym momencie wracamy do tego, o czym Linetty wspominał na początku - wpływie rodziców na jego karierę, a właściwie całe życie: "Kontrakt z Belgii (mówimy tu o jednej z ofert) mieliśmy na e-mailu, naciskali, by go podpisać. Oczywiście, Karol się tym zachłysnął. Ale my powtarzaliśmy mu, że to jeszcze nie pora, że powinien jeść małą łyżką, by się nie zakrztusić" - mówiła jego mama.

Ostatecznie, po lawinie ofert, zawodnik pozostał w Poznaniu i zdecydował się podpisać profesjonalny kontrakt z Kolejorzem. Debiutował u trenera Mariusza Rumaka 3 października 2012 r. w towarzyskim starciu z HSV Hamburg na stadionie w stolicy Wielkopolski. Po tym spotkaniu trener z pełnym przekonaniem mógł postawić na Linettego w oficjalnym spotkaniu - w lidze debiutował po wejściu w 60 minucie starcia z krakowską Wisłą. Od razu widać było u niego błysk, coś, co wyróżniało go pośród dwudziestu dwóch biegających po boisku graczy. Po kilku meczach w roli gracza ustawionego za napastnikiem (grał tak m.in. w starciu z Legią, w debiutanckim sezonie, gdzie dostał szansę od pierwszej minuty) zaczął być stopniowo cofany, aż w końcu zakotwiczył na pozycji "ósemki". Początkowo był to zawodnik, grający bardzo asekuracyjnie, wydawało się nie do końca pewny swoich umiejętności. Przełamanie nastąpiło w kluczowym momencie - oto bowiem w pierwszej połowie maja ubiegłego roku, w kluczowym dla losów mistrzostwa meczu w Warszawie z Legią, Karol dokonał wręcz rzeczy, jak na siebie, niemożliwej - samotnie przebiegł z piłką znaczną część boiska, po czym pokonał bramkarza gospodarzy pięknym strzałem! Ten gol okazał się kluczowy w kontekście walki o ligowy triumf.

W ogóle w całej drugiej rundzie mistrzowskiego sezonu Linetty w stu procentach udowodnił swoją klasę. Wyjątki oczywiście się zdarzały, jak chociażby pierwszy mecz półfinału Pucharu Polski z Błękitnymi, jednak w przekroju całej wiosny - wszedł na wyższy poziom.

Nie bez znaczenia okazała się indywidualna, ciężka praca, której nauczył się w młodości, a która teraz procentuje. W momencie debiutu w pierwszej drużynie wyglądał jednak bardzo krucho, praktycznie w ogóle nie odwiedzał siłowni: " To taki mały uraz z przeszłości. Miałem 15 lat i przez cały miesiąc robiłem tyle brzuszków i pompek, że przesadziłem. Zaczęły mnie boleć przyczepy mięśni oraz plecy. Trochę się przestraszyłem". 

Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że aby w dzisiejszym futbolu być gwiazdą, trzeba przyjąć maniery atlety - dbać nie tylko o mięśnie nóg, ale też tułowia. Linettemu pomógł Robert Lewandowski, którego małżonka Anna często mówi o zdrowym odżywianiu, regularnych ćwiczeniach. W międzyczasie okazało się, że Karol jest uczulony na gluten, jego organizm jest zakwaszony, stąd też problemy z szybką regeneracją. Do właściwego odżywiania dorzucił specjalistyczny trening na taśmach TRX. Jak udało mi się znaleźć TRX to metoda treningowa, która wykorzystuje wagę ciała osoby ćwiczącej. Obecnie stosowany przez żołnierzy amerykańskiej armii, służby policyjne, sportowców. Trening "w zawieszeniu" wymyślony został przez Randy'ego Hetricka, byłego amerykańskiego komandosa, który poszukiwał idealnego urządzenia o niewielkich rozmiarach, łatwego do przetransportowania i dającego możliwość prowadzenia skutecznych treningów wzmacniających sprawność fizyczną żołnierzy. Dzięki regularnym ćwiczeniom zawodnik znacznie wzmocnił swoją siłę, dzięki czemu nie ma już żadnych kompleksów przed siłowymi starciami z rywalami.

Co logiczne - w końcu musiał trafić do dorosłej kadry. Jak sam przyznał - nie marzył o powołaniu, jednak cały czas do tego dążył. W końcu - 18 stycznia 2014 - zadebiutował w towarzyskim starciu przeciwko Norwegii, gdzie także wpisał się na listę strzelców. Od tego momentu, z małymi wyjątkami, stał się stałym bywalcem zgrupowań kadry. W ostatnim, kluczowym meczu eliminacji do Mistrzostw Świata przeciwko Irlandii na Stadionie Narodowym, wystąpił w wyjściowym składzie, spisując się - dodajmy - bardzo dobrze. Tym spotkaniem zamknął także usta krytykom, którzy wytykali Nawałce pochopne stawianie na zawodnika, który nie rozgrywał wtedy - podobnie jak cały Lech - zbyt dobrego sezonu. Trener postawił jednak na Karola i się nie zawiódł.



2015 rok minął mu pod znakiem mistrzostwa i wywalczenia awansu na Euro 2016. 2016 to z kolei powołanie na wspomniany turniej, gdzie jednak nie udało mu się zagrać ani minuty. Jest to na pewno mała rysa na jego karierze, przegrał rywalizację z Mączyńskim i Jodłowce, ale sam Karol doskonale zdaje sobie sprawę, że dla niego to dopiero początek. Czasu na wywalczenie miejsca w jedenastce jest jeszcze sporo. Zapewne jego celem jest pierwszy plac za dwa lata - na Mundialu w Rosji.

Latem, jak wiadomo, Linetty opuścił Polskę, przenosząc się do włoskiej Sampdorii. Można powiedzieć, że chwilę po lądowaniu spełnił jedno z marzeń każdego polskiego piłkarza - zagrał przeciwko Barcelonie w meczu o Puchar Gampera. Trafił nawet na... Okładkę katalońskiego Sportu. Fakt, że nie był tam pierwszoplanową postacią, ale jednak sympatyczna - choć zupełnie przypadkowa - sytuacja.



Włosi od początku byli zachwyceni Polakiem - pisali o nim jako o nowoczesnej ósemce, mocnym i zdeterminowanym w pościgu za rywalem zawodnikiem z pomysłem z piłką przy nodze. Na pewno miał łatwiejsze wejście, niż chociażby Rafał Wolski z czasów swojej gry we Włoszech, któremu się nie powiodło.

Co widzimy dzisiaj? Absolutne spełnienie dziennikarskich zapowiedzi - wejście od drużyny bez jakichkolwiek kompleksów, jakby zmienił boisko z jednego podwórka na drugie. Presja? Może była kilka lat temu w juniorach, teraz zwykła rutyna. Mecz ligi włoskiej? A co to za problem... Ostatnio wrzucił na swój facebook-owy profil krótki film z entuzjastycznym przyjęciem go przez kibiców - sympatyczne obrazki, które także pokazują szacunek, jaki już w tym momencie okazują mu fani. Może nie zostanie taką ikoną jak Glik w Torino, ale też zaburzyć mu to może po prostu jakiś przyszły transfer. Z taką formą, prędzej czy później, to nieuniknione, choć oczywiście grzechem byłoby nie szanować tego, co ma się w tej chwili i w mgnieniu oka wszystko to roztrwonić.

Bukmacherskie kursy na sodówkę Linettego - patrząc chociażby na jego dzieciństwo - oscylowałyby jednak zapewne w granicach 1,01. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz